30 marca 2015

Czas ucieka...


Nie chcę tu nikogo straszyć, chociaż sama jestem przerażona. Czas ucieka nam w minutach, godzinach, dniach, miesiącach i latach. Zanim się obejrzę będę już pewnie siedzieć w bujanym fotelu z kotem na kolanach i przyglądać się mojej wnuczce. Pamiętam, że chwilę temu szłam do liceum. Ba, doskonale pamiętam nawet, jak wybierałam się do gimnazjum! A za chwilę kończę już studia...

Żeby nie było, że wyciągam tylko stare dzieje i przypisuję im wczorajszą datę. Pamiętasz jak myślałeś gdzie pójdziesz na sylwestra? A myślałeś może o tym, że kolejny raz trzeba będzie przestawić się na pisanie nowej daty? Właśnie mija 1/4 „nowego” 2015 roku, a ja przecieram oczy ze zdumienia i pytam się „jak to możliwe, że ktoś urodził się np. w 2008? albo w 2013?”. To zbyt nierealne, żeby to był czyjś rocznik urodzenia...

My, urodzeni jeszcze w poprzednim tysiącleciu, jesteśmy już całkowicie inni od nowego pokolenia. Przynajmniej ja tak czuję i wydaje mi się, że dzieli nas przepaść. Nie wiem, czy każdy w wieku 20-30 lat miał takie odczucia, czy jest to jedynie kwestia dzisiejszych czasów. Pewnie nie, ale ja mam wrażenie jakby już teraz dzieliły mnie od dzieci (młodzieży?) ze dwa pokolenia.

Byłam w stanie (i robiłam to zresztą bardzo chętnie) czytać młodzieżowe książki współczesne dużo starszemu pokoleniu. Mam wrażenie, że na słowo „książki” moje dziecko na mnie prychnie i powie „Harry Potter? Co to za bzdura? Czary? Wy pewnie mówiliście tak na internet!”. Taka myśl pojawia się w moich koszmarach. ;)

Łapię się też często na tym, że obmyślam wiele planów, różnych możliwości na przyszłość, i już teraz wydaje mi się, że mam za mało czasu, że nie zdążę wszystkiego zrobić. Że przecież zanim będę miała swój wymarzony dom to muszę skończyć studia i iść do pracy. Przed 30 też najlepiej mieć dzieci, a zdążę zwiedzić wcześniej cały świat? A czy nie zostanę przypadkiem hodowcą, florystką, weterynarzem, dziennikarką, nie założę przedszkola i nie będę miała epizodu w Hollywood? Ale dlaczego?! ;)

Nie sugeruję oczywiście, że starzy ludzie nie mogą nic zrobić, ale ich sytuacja jednak trochę różni się od mojej czy naszej. Mam nadzieję, że wiek nigdy za bardzo mnie nie ograniczy, a także, że nie zatracę na starość siebie. Bo wydaje mi się, że niestety często to ludzi dotyka. Chyba, że byli wiecznie zgorzkniali i wredni. ;)

To wszystko co napisałam, jak zwykle, różni się trochę od tego, co początkowo miałam w głowie. Chciałam bardziej rozwinąć aspekt uciekającej chwili, tego krótkiego momentu. Skupiłam się na uciekających latach i przemijaniu. I właściwie jest to prawie tym samym, życie przecież składa się z takich krótkich chwil. A każdy z nas, podejmując drobne decyzje w życiu, wybiera, jak chce to życie przeżyć.

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

29 marca 2015

Moja wcieczka do Łodzi, Targi FILM VIDEO FOTO - dużo zdjęć!

Pojechałam ostatnio do Łodzi na targi Film Video Foto. Byłam na nich pierwszy raz i chociaż oczywiste było, jaki sprzęt tam zobaczę, pewne rzeczy mnie mocno zaskoczyły... ;)

I wcale nie były to ogromne drony. Chociaż i one robiły duże wrażenie.

Nie były to też piękne wystawy fotografii. Mimo że wiele z nich było rewelacyjnych.

Najbardziej zaskoczyła mnie atrakcja, która przyciągnęła tłumy. I chyba was to nie zdziwi. ;)



Modelki były tam prawdziwymi gwiazdami. Kurde jaka robota. ;) Chociaż była to wielogodzinna praca i wiele modelek nawet nie ukrywało znudzenia, to i tak sprawiały wszystkim ogrooomną przyjemność swoją obecnością!

A sama Łódź to interesujące miasto. Szkoda tylko, że wiele miejsc jest tak bardzo zaniedbanych. Ale zdjęcia poniżej pokażą same piękno. Poza jednym dziwnym, wiszącym wyjątkiem. ;) Nie wiem czym jest ten wiszący pan (pani?).
 Łódź ma przepiękne kamienice. Ta różowa zdecydowanie mnie uwiodła.

 
 
Piękny dzieciaczek i fajny rower przy łódzkim stojaku, które przy Piotrkowskiej stoją przy każdej ławce. To się chwali.

Łódź ma też przefantastyczne graffiti, które mnie zachwyciły.

Targi, spacer Piotrkowską, naleśniki w Pozytywce (super!) i do domu. Jednodniowa wycieczka była świetna. Warto wpaść do tego „smutnego” miasta. Łódź da się lubić.




28 marca 2015

Podróże - #3 Coś fajnego!

Podróżowanie jest rewelacyjne! Nie wiem, jak kogoś może to w ogóle nie ruszać. Uwielbiam podróże i nie ważne, czy jeździmy gdzieś po Polsce, czy daleko po świecie. Nie ważne też, czy ta wyprawa kosztuje dużo czy mało. Im taniej tym w niektórych przypadkach nawet lepiej, bliżej prawdziwego życia w tym miejscu.

Nieznane ulice, całkowicie obce twarze, inna kultura czy klimat oraz inne nowe bodźce relaksują mnie psychicznie. Lubię czasami zmienić otoczenie, nawet na dzień czy dwa. Potrzebuję takiej odmiany. Chcę poznać coś nowego i chociażby przespacerować się kilkaset kilometrów od domu.

Sama podróż, przemieszczanie się z miejsca na miejsce też jest dla mnie przyjemne. Siedzenie w pociągu czy w samochodzie, może i bywa męczące, ale pozwala mi odpłynąć myślami. A latanie samolotem, chociaż może być odrobinę stresujące, jest ekscytujące. No i te widoki!

Fascynują mnie inne kultury i języki. Podróżowanie za granicę jest czymś niezwykłym. Czuję się wtedy dość wyjątkowo. Kraje, do których przybyłam odkrywają przede mną swoje tajemnice. Porozumiewanie się w obcych językach to jak łamanie super tajnego szyfru, poznawanie innej kultury to składanie układanki w całość krok po kroku, a próbowanie regionalnego jedzenia to czasami igranie ze śmiercią! ;)

Niestety obecnie jeszcze bardzo mało widziałam, ale w przyszłości musi się to zmienić. Podróże wcale nie muszą być drogie, nawet bilety lotnicze są czasami w śmiesznie niskich cenach. A do tego jest jeszcze autostop albo podróż rowerem. Niektórzy tak jeżdżą po całej Europie - szacun!

Wszelkie wycieczki męczą fizycznie, bo przecież chce się jak najwięcej zobaczyć ;) ale do domu wraca się ze zresetowanym mózgiem. Przynajmniej w moim przypadku.
 
Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com

25 marca 2015

Nieperfekcyjne kobiece ciało

Nie zliczę ile razy słyszałam jakie to idealne jest ludzie ciało. Każda jego komórka współpracuje ze sobą, a cały organizm nie zatrzymuje się nawet na chwilę byśmy mogli robić to, co robimy. I poza problemami, które mają oczywiste przyczyny, jak urwanie nogi, kac, czy uderzenie małym palcem w szafkę, wszystko działa tak jak powinno. Doprawdy niesamowite.

Możemy naprawdę dużo osiągnąć pracując nad naszym ciałem. Wielokrotnie zaskakuje mnie, jak to jest wszystko zbudowane. Nasz organizm sam się regeneruje. Często pokonujemy także jego własne ograniczenia.

Ale w codziennej rzeczywistości jest inaczej... Chociaż nasze ciała są bardzo skomplikowanymi organizmami, nie są idealne. Śmię nawet twierdzić, że bardzo daleko im od ideału. Nie wyjaśnione przyczyny chorób i liczne mutacje to druga strona medalu, która ma też swoje bardziej codzienne oblicze.

Ten idealny organizm wymyślił sobie przychodzenie na świat w ogromnym cierpieniu, zarówno dla matki, jak i dziecka. W XXI wieku poród wciąż może być niebezpieczny. Ba! Nawet zwykły okres może nam nieźle dopiec, nie mówiąc już o ciąży. Mój idealny organizm lubi co parę miesięcy (nie w każdym cyklu, chwała mu za to!) paraliżować moje ciało bólem. Chodzę wtedy po ścianach, a relaks i odpoczynek jest dla mnie stanem, w którym, mimo bólu, mogę chociaż leżeć spokojnie. Nawet organizmy zwierzęce są pod tym względem dużo lepiej przystosowane!

Geniusze opracowują sztuczne kończyny, chirurdzy robią przeszczepy serca, a ja mogę mieć całkowicie wyjęty dzień z kalendarza z powodu mojej kobiecości. Świat oszalał.


Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com

23 marca 2015

Dlaczego kocham Warszawę - część I

Urodziłam się w Warszawie, a mój ojciec jest Warszawiakiem od pokoleń. Moja miłość do tego miasta wydaje mi się naturalnym uczuciem, którym każdy powinien darzyć swoje miejsce zamieszkania. Tak mi się przynajmniej za dzieciaka wydawało... Wpajano mi szacunek do mojej „małej ojczyzny” i mimo dostrzegania pewnych wad korzystałam z pełnej palety zalet. I nie ważne czy to Warszawa czy mała wioska, każde miejsce ma swój urok i z każdym miejscem wiążą się pewne niedogodności. Owszem, nie mówię tu o patologicznych slamsach, to zupełnie inny temat.

Dlaczego więc tak kocham mój DOM?

1. Żoliborz

To musiało się tu znaleźć jako pierwsze! Właściwie mógłby to być „punkt 0”. Żoliborz jest dla mnie miejscem wyjątkowym, takie małe miasteczko w dużym mieście. Tu mieszkam od urodzenia i jeśli się stąd wyprowadzę będę to miejsce wspominać do końca życia. Nie wiem, czy mieszkańcy innych dzielnic tak samo przywiązują się do swojej okolicy, ale żoliborzanie podobno zawsze podkreślają, że są z Żoliborza. ;)

Jednak dlaczego Żoliborz? Mieszkania w zielonej okolicy, domki jednorodzinne lub bloki 3-4 piętrowe (tu na 8 piętrowy budynek mówi się wieżowiec!), parki, sady, place zabaw (niestety Unia Europejska trochę nam ich zabrała, gdy kazała zlikwidować wszystkie place zabaw na betonie), a w dodatku cisza i spokój – jak na życie w tak bliskiej odległości od centrum miasta!

A więc „zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz” i kocham go!

2. Historia
Nie wiem czy można powiedzieć, że historia jest powodem, za który Warszawę lubię. Tak jakbym nie lubiła (lub lubiła mniej), gdyby była inna... Chodzi mi raczej o szacunek. Naprawdę szanuję Warszawę za to, co tu się wydarzyło i jacy ludzie tu żyli.

Serio mam ciary, gdy idę wzdłuż murów getta. Ciekawi mnie (i jednocześnie przeraża) myśl o tym, co „widziały” te wszystkie zabytkowe (prawdziwe, przedwojenne) kamienice. Z szacunkiem mijam także wszystkie Miejsca Pamięci. Bo ta historia jest żywa...

3. Różnorodność

W Warszawie jest wszystko. Nie no jasne, że nie wszystko. ;) Ale możemy skorzystać z tak różnorodnej oferty kulturalnej, zobaczyć tyle rzeczy, pojechać w tyle miejsc, że to głowa mała! Spojrzysz w jedną stronę – nowoczesność, spojrzysz w drugą – (niestety) sypiące się zabytki.

Masz ochotę na spacer luksusową ulicą i drogie zakupy? Proszę bardzo! Masz ochotę na ognisko w lesie? Proszę bardzo? Chcesz pobiegać, pojeździć na rolkach? Iść do kina, teatru, na basen? Pewnie nie uda Ci się to wszystko jednego dnia, ale każdą z tych rzeczy (i dużo, dużo więcej) możesz zrobić w swojej najbliższej okolicy. Cały czas jestem pod wrażeniem!

Nie, nie mówię, że inne miasta są beznadziejne, bo nie mają niektórych z tych rzeczy i muszą korzystać z okolicznego większego miasta... Nie mówię też, że w innych dużych miastach nie ma tego co w Warszawie! Dajcie mi po prostu się trochę pozachwycać.

4. Możliwości, rozwój

To pokrewny punkt z poprzednim, ale chciałam trochę rozwinąć tę kwestię. Warszawa daje ogromne możliwości by realizować swoje plany i marzenia. I nie będę tu pisać o szkołach czy uczelniach, wiele miast ma swoje uniwersytety i w Warszawie szkoła szkole nierówna.

Za to muszę wspomnieć o wszelkich inicjatywach społecznych, których organizowanych jest tak wiele, że czasem ciężko jest się na coś zdecydować. W dodatku mnóstwo zajęć, kursów, warsztatów, spotkań itp. jest darmowych! Można korzystać do woli i każdy dzień spędzać w inny sposób. Na pytanie „Co dzisiaj robić?” Warszawa da Ci miliard odpowiedzi. Wykorzystaj to!

Często niestety o wielu rzeczach nie wiemy, ale bywa też, że mamy przesyt tych informacji. Trzeba dobrze się w tym wszystkim orientować i wiedzieć gdzie szukać. Na szczęście, chociażby na fejsie, istnieje wiele stron, które zbierają informacje o bieżących wydarzeniach w Warszawie.

Kolejny raz powtórzę się, że doskonale zdaję sobie sprawę, że nie jest to jedynie domena Warszawy, ale wiem też, że niestety nie w każdej miejscowości tak jest, a powinno.

5. Tereny zielone, parki, lasy...
Uwielbiam to, że Warszawa nie jest taką zabetonowaną stolicą jak większość na zachodzie. Nawet pomiędzy blokami mamy trawniki i dużo drzew. Pielęgnujemy wiele parków, a w najbliższej okolicy są także lasy! Nie są to co prawda ogromne tereny jak poza miastem, ale i tak sprawia to mieszkańcom dużo frajdy. Nie trzeba robić wypadu „za miasto” by zrobić ognisko albo pójść na wielokilometrowy spacer z psem. Super!



Na dzisiaj zatrzymam się na tym punkcie, ale ten tekst będzie miał na pewno co najmniej jeszcze jedną część. Bowiem moja miłość do Warszawy jest nieskończona. ;)

20 marca 2015

Szepty "Żywych trupów" (słuchowisko) - #2 Coś fajnego!

Słucham czasem audiobooków, ale to, co Sound Tropez stworzyło całkowicie mnie zaskoczyło. Oczywiście rozumiem różnicę pomiędzy audiobookiem a słuchowiskiem, ale nie miałam pojęcia, że na podstawie komiksów można zrobić coś takiego. Samo nagranie dialogów i dźwięków brzmi jak jakaś abstrakcja. I chociaż wiem, że w komiksach pojawiają się wyrazy dźwiękonaśladowcze, to jednak stworzenie całego podkładu nie jest takie proste.

W„Żywych trupach” zadbano o tak wiele szczegółów jak kroki, otwieranie drzwi, otarcia i inne drobne szumy, które jednak w ogóle nie zagłuszają dialogów. Jest to idealnie złożona całość tworząca doskonałą atmosferę. Muzyka, dodaje jeszcze więcej życia do już i tak żyjących trupów. ;) W dodatku jest ciekawie dobrana i zawsze czekałam aż wybrzmi do końca, chociaż ze zniecierpliwieniem oczekiwałam na rozpoczęcie każdego kolejnego zeszytu.

Komiksów co prawda nie czytałam, ale oglądałam serial The Walking dead, a mimo wszystko z zainteresowaniem słuchałam rozwoju wydarzeń. Tym bardziej, że serial nieco różni się od komisku, a pierwszy sezon oglądałam już bardzo dawno temu. Słuchowisko jest więc dla mnie doskonałym odświeżeniem serii.
„Żywych trupów” słucha się z ogromnym zainteresowaniem. Dosłownie chłonęłam każdy dźwięk i czekałam na każdy ruch bohaterów! Odtwarzałam pliki bezpośrednio z komputera, ale podejrzewam, że na słuchawkach mogło zrobić to jeszcze większe wrażenie. O ile to w ogóle możliwe.

Aktorzy odwalili kawał dobrej roboty, a narrator (Krzysztof Banaszyk) był rewelacyjny! W nagraniu udział wzięli m.in.: Anna Dereszowska, Maria Seweryn, Szymon Bobrowski i Jacek Rozenek. Na uwagę zdecydowanie zasługuje fakt, że polskie słuchowisko jest pierwszą dźwiękową adaptacją komiksów R.Kirkmana na świecie!

Jedno słuchowisko składa się z dwóch tomów po 12 zeszytów każdy i kosztuje około 30 zł. Według mnie zdecydowanie warto. Do tej pory wydano 3 słuchowiska, czyli do VI tomu. Nie mogę doczekać się premiery kolejnych!

Zeszyt pierwszy można przesłuchać za darmo na youtube. Jest to próbka udostępniona przez twórców. Możecie sami przekonać się, czym się tak zachwycam. ;)

18 marca 2015

Top 10 wampirzych cech!

Wampiry już na stałe zagościły w kulturze popularnej. I nie ważne, że żywią się ludźmi, czasem mają ochotę pozabijać setki z nas i generalnie uważają się za lepszy gatunek, za wieloma wampirami kobiety i tak ustawiałyby się w kolejce. Pociąga nas w nich ich władczość i niedostępność.

Poniżej zestawienie 10 najlepszych według mnie wampirzych cech. Wybrałam oczywiście te pozytywne i pomieszałam je całkowicie z różnych światów, zapraszam. Bo fajnie jest być wampirem!

10. Uroda i styl
Nie wszystkie, ale chyba większość współczesnych wampirów, jest nieskazitelnie piękna i olśniewa swoim blaskiem wszystkich wokół. Chociaż posiadanie idealnego wyglądu może być fajne, nie jest niezbędne. Zwłaszcza, gdy mamy jeszcze inne super-cechy.
Jakimś cudem wiele wampirów jest też obrzydliwie bogatych. Wspominam o tym tutaj, bo stać ich na wszystko. Są zawsze mega stylowo ubrani i mają najlepsze gadżety.

9. Odporność na zimno
Skoro w gruncie rzeczy wampir jest martwy, a jego ciało jest bardzo zimne to temperatura powietrza powinna być mu obojętna. W takiej postaci nigdy byśmy nie zmarźli. Moglibyśmy więc podróżować dosłownie po całej kuli ziemskiej.

8. Wyostrzone zmysły
Doskonały wzrok, słuch i węch to coś, czego ludzie mogą pozazdrościć wampirom... i niektórym zwierzętom. Węch co prawda mogłabym oddać, bo nie widzę potrzeby wąchania każdego smrodu, ale znakomity wzrok? Poproszę.

7. Czytanie w myślach
Umiejętność czytania w myślach śmiertelników potrafi być pewnie bardzo irytująca, ale to kolejna cecha, która daje wampirom przewagę nad nami. Można by przejrzeć wszystkich na wylot i poznać najskrytsze sekrety. Gorzej, gdy wcale nie chcemy poznawać tych sekretów, a myśli ludzi okazują się obrzydliwe...

6. Nieodczuwanie emocji lub możliwość całkowitego wyłączenia ich
Mam problem, na którym miejscu postawić tę, dosyć kontrowersyjną, cechę. Uważam ją w pewnym sensie za zaletę. Prawdopodobnie nie chciałabym pozbyć się całkowicie swoich uczuć, ale chyba każdy człowiek wie, że zdarzają się sytuacje, które powodują tak cholerny wewnętrzny ból, że zrobilibyśmy wszystko, żeby tylko przestać go odczuwać.
Niektóre wampiry zupełnie nie odczuwają emocji, nie współczują ludziom i są bezduszne (dosłownie). Są też takie, które przy jakiejś stracie bardzo łatwo odrzucają swoją ludzką naturę i oddają się swoim wampirzym zabawom i potrzebom, jak w Pamiętnikach wampirów.

5. Brak konieczności snu
Oczywiście niektóre wampiry śpią w dzień i to w trumnie... ale zdarzały się takie przypadki, które wykorzystywały łóżka jedynie w innym, wiadomym celu. ;) Tak było w... Zmierzchu.
Kolejny raz nie dla każdego będzie to pozytyw. Długie godziny czy nawet lata w samotności... Wszystkie książki przeczytane, filmy obejrzane... i nuda. Wampiry miewające depresję? (Bywały przypadki bardzo znudzonych wampirów, cierpiących z samotności. O ile nie rozumiem tego po kilkudziesięciu latach i tak wielu możliwościach, o tyle po przeżyciu wielu wieków wydaje mi się to całkiem naturalne).
Dla mnie nieodczuwanie senności byłoby zbawieniem! Tym bardziej, że wolę egzystować nocą. A gdybym już zupełnie nie musiała spać wyrobiłabym się w końcu ze wszystkimi terminami i zapoznałabym się ze wszystkim, co mnie interesuje. W dodatku przecież zawsze na świecie gdzieś jest dzień i można by podróżując podążać za nim. ;)

4. Możliwość szybkiej regeneracji
Kochałam Wolverine'a, a wampiry trochę z niego mają. A właściwie to pewnie on ma coś z wampirów. Możliwość natychmiastowej regeneracji bardzo przydałaby mi się w codziennym życiu. Jestem na tyle nieuważna, że wielokrotnie przez przypadek sprawiam sobie krzywdę...

3. Hipnoza, kontrola ludzkiego umysłu
Kto by nie chciał jednego, dwojga lub całego miasta ludzi żyjących tak jak im rozkażemy? Zrobiliby wszystko na skinienie naszego palca, od najprostszych, codziennych czynności do tych trudniejszych, bardziej skomplikowanych prac. Jestem na tak!

2. Siła, szybkość
Tego chyba nie trzeba tłumaczyć. Super siła oraz niesamowita szybkość, którą można wykorzystać w każdej sytuacji to cechy zdecydowanie będące na szczycie wampirzych zalet. Niektóre osobniki są tak szybkie, że wręcz teleportują się.
Wampiry niestety kolejny raz górują nad ludźmi. Jesteśmy wyjątkowo słabym gatunkiem.

1. Nieśmiertelność i wieczna młodość
Wiemy, że w jakiś sposób da się zabić wampira, przez wyrwanie serca, odcięcie głowy czy spalenie, ale wampiry nie umierają ze starości! Pomyślcie, ile ciekawych żyć można by prowadzić przez te setki lat!


Chociaż to koniec rankingu jest jeszcze jedna, odrobinę zabawna kwestia, która nie trafiła do powyższego zestawienia, a mianowicie... wampiry nie muszą odwiedzać toalety! Jakaż to codzienna oszczędność czasu!
To było dla mnie bardzo zabawne odkrycie i zastanawiałam się, czy w ogóle się nim dzielić, ale hej, w końcu to naprawdę kolejna fajna cecha!


Wampiry mają jednak pewne wady i choć nie zaliczam do tego spożywania ludzkiej krwi, bo nie każdemu to przeszkadza, to jednak dostrzegam, że bycie wampirem mogłoby nas czegoś pozbawić... 
Przyjemności z jedzenia! Domyślam się, że picie krwi zastępuje im spożywanie posiłków, ale jedzenie to jedna z moich ulubionych czynności. Myślę, że bardzo by mi jej brakowało.
Wylegiwania się na słońcu. Przynajmniej niektóre wampiry, te biedaki, które muszą kategorycznie słońca unikać.
Możliwości posiadania biologicznego potomstwa... Niby niektóre wampiry mogły tworzyć krzyżówki z ludźmi, ale jakoś ciężko mi to pojąć.

 You smell like dinner. I wanna do bad things with you.

 Zdjęcia pochodzą z oryginalnych fanpage'y seriali: The Originals, The Vampire Diaries i True Blood.

16 marca 2015

Jestem miękką pipką, przepraszam!

Zdjęcie pochodzi z www.freeimages.com
Emocje są moją słabą stroną. Tak się przynajmniej mówi „zbytnia emocjonalność to domena słabych psychicznie ludzi”. Pewnie trochę w tym prawdy, ale... czy ja wiem?

Od zawsze byłam raczej płaczliwym dzieckiem. Gdy słyszałam, że ktoś krzyczy (nawet nie na mnie!) od razu wywoływało to u mnie płacz. Łatwo się denerwuję, a w stresie nierzadko płaczę. Nie powiem, że to lubię, ale wrażliwość emocjonalna ma też swoje dobre strony: dostrzeganie piękna w drobnych rzeczach, wzmożona empatia (choć nie zawsze) i ogromna czułość.

Nie chodzi też o to, że na każdą krytykę reaguję płaczem. Niekoniecznie również wiąże się to ze wzruszeniem na filmach, chociaż muszę przyznać, że rusza mnie teraz więcej rzeczy niż kiedyś. Wydaje mi się, że mam ogólnie dosyć twardą dupę i poczucie własnej wartości. Chodzi o coś zupełnie innego...

Potrafię rozczulić się np. na widok biednych, bezdomnych ludzi czy zwierząt. Wzrusza mnie widok dobra i zdarza mi się płakać z żalu nad złem i niesprawiedliwością. Bezsilność mnie dobija.

Konstrukcja tego świata jest okropna. Nie jest dostosowany dla wrażliwych ludzi. A może to tacy jak ja nie przystosowali się do niego?
Możesz poniżej zobaczyć, jakie synonimy podpowiada mi internet do słowa „wrażliwiec”. Pewnie powinniśmy być zutylizowani. Czy na pewno...?
Paru takich wrażliwców na 100 obojętnych osób i już jakiś bezdomny ma buty, a pies chociaż miskę wody. Wrażliwi utożsamiani są z ludźmi słabymi, jak np. introwertycy. Cokolwiek do nich powiesz oni jeszcze bardziej zamkną się w sobie.
A ja mimo ogromnej emocjonalności nie jestem miałka. Nie płaczę na widok bezdomnego wyjadającego okruszki ze śmietnika – oddaję mu swoje kanapki. To może i bzdura, ale wiem, że może gdzie indziej zgłosić się po „prawdziwą” pomoc, a w tym momencie jego największym problemem był głód. Rusza mnie to i reaguję.

Nie chciałam się tu żalić czy wypłakiwać (ile ja już razy użyłam dzisiaj różnych odmian tych słów?), chciałam po prostu przebić się moim głosem wrażliwca i pokazać, że też istnieję na tym świecie i nie jestem żadnym popychadłem. Może czasem popłaczę sobie nad czyimś smutnym losem, ale ja przynajmniej potrafię go dostrzec i mam chęć zareagować. Wiem, że jest wielu ludzi o wielkim sercu robiącym dużo dobrego dla innych. To ważne, żeby wszyscy „uczuciowcy” potrafili działać.

Może i jestem miękką pipką, ale nie będę za to przepraszać.

13 marca 2015

#1 Coś fajnego! - Ask me anthing (film)

Na wstępie powiem, że chciałabym raz w tygodniu pisać krótko o tym, co polecam, co mnie w jakiś sposób zainspirowało albo bez czego nie wyobrażam sobie życia.
W tym tygodniu będzie to film. Ask me anything (w wersji roboczej Undiscoverd Gyrl i plakat z tym tytułem bardziej mi się podoba) mówi o nastolatce, która nie do końca wie jeszcze czym chce się zajmować w przyszłości i ma pewne problemy rodzinne: matka ma innego faceta, a ojciec jest alkoholikiem. Bohaterka przerywa szkołę na rok i zakłada bloga, w którym dzieli się najintymniejszymi szczegółami ze swojego życia. A jest ono całkiem ciekawe. Dziewczyna łatwo wdaje się w romanse, także ze starszymi mężczyznami. I bywa dość perfidna w swoich czynach.

Z opisu wydaje się, że film jest banalną komedią o współczesnych nastolatkach (podobną myśl mam też, gdy widzę drugi plakat - poniżej). Jednak kryje się za tym coś więcej. Nie wiem czy dobrym pomysłem była taka konstrukcja filmu, w której zupełnie inne emocje do głównej bohaterki odczuwa się jedynie w ostatnich dwóch minutach seansu. Obawiam się, że nie wszyscy dadzą temu tytułowi tyle czasu... Traktowałam ten film jako lekką komedię (?), w której dziewczyna niszczy sobie życie, ale to kompletnie nie moja sprawa. Ona wydawała się bardzo zdeterminowana, żeby tak postępować, więc... wisiało mi to. Ostatnie minuty dają do myślenia.
Ask me anything powstało na podstawie książki (napisanej swoją drogą przez reżysera). W filmie główną rolę gra młoda aktorka Britt Robertson, a partnerują jej m.in. Justin Long, Martin Sheen i Christian Slater. Britt daje radę, jest przekonująca, a ile razy się w tym filmie całowała to nie zliczę. Lubię ją, widziałam z jej udziałem chociażby fajny The First Time (to kolejny tytuł, który na pierwszy rzut oka wygląda na coś bardzo banalnego) oraz cudowny serial Druga szansa.

Poniżej możecie zapoznać się z trailerem do filmu Ask me anything.

11 marca 2015

Mój nauczyciel to psychopata! Komentarz do filmu Whiplash

Nie wiem czy jest jeszcze ktoś, kto jest zainteresowany tym filmem, a go ciągle nie oglądał. Mimo wszystko zapraszam do przeczytania mojej opinii i komentarza. 
Przede wszystkim gratuluję Simmonsowi Oscara, kibicowałam mu!
Whiplash jest dobry i bardzo mocny. Całkowicie zgadzam się z komentarzem z plakatu „intensywny do bólu”. Jest idealny. To film bardzo emocjonalny, a ból odgrywa tam dość znaczącą rolę.

Młody perkusista dostaje szansę by grać w orkiestrze u najlepszego profesora w szkole. Tak się wydaje na początku... Nauczyciel jest perfekcjonistą, za każdy mały błąd może wyrzucić cię z zajęć. Możesz wylecieć nawet gdy nie popełniłeś błędu, ale nie jesteś pewny swoich umiejętności. Nie zawsze jednak wylatują uczniowie - czasami latają krzesła... Długo myślałam, że profesor jest agresywny, ale mimo wszystko skuteczny. Jeśli chcesz uczyć się pod jego nadzorem musisz to tolerować. Wydawało mi się, ze znam ten typ – chcąc osiągnąć jak najlepsze wyniki posuwa się do przemocy psychicznej czy fizycznej. Ale nie postać, którą grał Simmons. On był prawdziwym psychopatą. Jego zachowania nie można tłumaczyć tym, że chciał by uczniowie dążyli do doskonałości. On uczył, żeby móc być agresywnym. Sprawiało mu to przyjemność i satysfakcję. Potrafił wykorzystać każdą słabość swojego ucznia. Zaledwie dodatkiem do tego był jego słuch i umiejętności. Zabrakło mu za to profesjonalizmu. A początkowo mi naprawdę imponował! Myślałam, że jest ostrym profesorem, którego uczniowie w młodym wieku stają się najwspanialszymi muzykami. A on był zaledwie psychopatą gnębiącym utalentowane, wrażliwe na muzykę osoby. 

W filmie podobał mi się też Andrew (Miles Teller). Fajny uczeń, fajnie grał (tym bardziej, że perkusja to ciekawy instrument!). Czekałam kiedy w końcu jebnie temu procesorowi... Przyznaję, że lubię tego aktora i już przed Wiplash'em śledziłam jego filmografie (polecam m.in. Two Night Stand!). Uwielbiam go, a jego twarz przypomina mi młodego Sylwestra Stallone.

Muzyka też była świetna a ja marzyłam by oglądać ten film słuchając muzyki na żywo. Posłuchajcie sami.
Wracając do nauczyciela: zwłaszcza ostatnie sceny potwierdzają według mnie moja tezę. On chciał być czyimś mentorem by móc go udupić dla swojej satysfakcji. Każdy sukces i powodzenie wychowanka zaskakiwały go. I chociaż w momencie osiągnięcia sukcesu chciałby pewnie towarzyszyć swojemu uczniowi, nie wiem czy ktokolwiek chciałby mieć przy sobie taką osobę jak on.

A co by było gdyby tacy nauczyciele w ogóle nie istnieli? Gdyby wszyscy karmili nas tylko dobrym słowem, czy pokonywalibyśmy swoje granice? Nie mówię tu oczywiście o tym, że każdy powinien lać nas za wszystko. Ale czy ci najwięksi nie dokonali swoich czynów pod presją? Na przekór wszystkim? Pytanie też, czy ci którzy zrezygnowali, poddali się tej presji byli przegranymi, którzy nigdy by do niczego nie doszli? Czy tacy gnębiciele uciszyli kilku geniuszy naszego świata? Myślę, że jest to bardzo prawdopodobne, wielu jest ludzi o delikatnej psychice, zwłaszcza wśród artystów. Chociaż część osób powie pewnie, że jak ktoś miał coś osiągnąć to i tak to osiągnie. Ale czy na pewno? Słowa potrafią bardzo demotywować i nie każdy jest w stanie stawić czoła „tyranowi”.

Moja konkluzja jest oczywiście banalna, nauczyciel powinien raczyć dobrym i złym słowem. Wszystko zależy od sytuacji i od osoby. Powinien jednak dawać nadzieję, bo ta potrafi kiełkować kilka lat by ostatecznie doprowadzić do sukcesu.

A Whiplash'a polecam całym sercem, bo to dzieło doskonałe. Poniżej trailer.

09 marca 2015

Pierwsza przejażdżka drugą linią metra!


Tak! Nastał ten moment, w którym Warszawa może oficjalnie pochwalić się, że ma dwie linie metra! Cóż za szaleństwo! ;)
Otwarto 7 stacji, ja podróżowałam zaledwie przez 6. A moje wrażenia? Jestem Polakiem, muszę trochę ponarzekać. ;)

Właściwie to bez szału – nie wiem co by miało być specjalnego, metro jak metro. Szybko jedzie (to w końcu metro...), w tunelach jest jasno, stacje są kolorowe, tylko ten górny poziom świecący bielą jest jakiś dziwny (to miejsce przygotowane na reklamy?). Nazwy stacji (ta czcionka) po całej podróży zdążyła mi się już znudzić. Ale sufit na niektórych stacjach bardzo mi się spodobał! Przypomina mi klocki lego!


Dwie rzeczy, które mnie niepokoją... Nie chce wspominać nawet, że już pierwszego dnia w niektórych miejscach nie działały schody ruchome – zdarza się przecież... Ale dziwi mnie brak takich schodów w wielu miejscach. Wydawało mi się, że to standard przy nowoczesnych projektach. Myliłam się. Widziałam też, że pasażerowie długo oczekują windy, a w jednym miejscu kobieta musiała wysłać córkę by przyjechała na górę takim podnośnikiem dla wózkowiczów, bo nie można jej było do góry przywołać... A ten korytarz (to były akurat podziemia, a nie bezpośredni zjazd do metra) był wystarczająco długi, by obok schodów zrobić najzwyklejszy na świecie zjazd... A druga rzecz jest taka, że wiele wejść jest bardzo wąskich. Zdaję sobie sprawę, że nie wszędzie było wystarczająco dużo miejsca, ale stwierdzam po prostu, że na pewno będzie tłoczno.

Oczywiście czasem wąsko jest i w pierwszej linii metra (ale rzadko, głównie w wyjściach na przystanek na środku ulicy). I tam też nie wszędzie są schody ruchome, a jakoś dajemy radę. Właściwie to sama często wybieram zwykłe schody, bo ruchome są całe zatłoczone. Biorę jednak pod uwagę fakt, że niektórym naprawdę ciężko jest się poruszać samemu po schodach.

Sęk w tym, że na drugą linię czekaliśmy tyyyyle czasu. Dostaliśmy zaledwie jej fragmencik, który wcale nie jest idealny. Ale w końcu jest. I nawet działa. Z tego powinniśmy się cieszyć.


A pamiętacie, że druga linia metra miała być na Euro 2012? ;)