30 maja 2015

Herbata - #10 Coś fajnego!

Herbata jest magiczna, nie wiem czy wiesz. Zalewamy jakąś trawę, ziółka, ziele, a to jeszcze ma jakiś smak! I to często bardzo dobry! Różnorodność herbat i ziół, dodatki, syropy, owoce - to wszystko powoduje, że herbata jest dla każdego. Podejrzewam, że przez cały rok można by każdego dnia pić coś innego. :)

Herbata super pasuje do picia przy pracy, ale także w chwili odpoczynku, przy spotkaniu na ploteczki. Przez to, że istnieje także mrożona herbata, idealnie nadaje się ona także na letnie dni, a nie tylko mroźne wieczory. Różne zioła pomagają także ukoić nerwy, więc picie takich naparów ma same plusy!

Od dawna prawie nie w ogóle nie piję czarnej herbaty, rzadko sięgam także po owocowe. Chociaż lubię herbatę zieloną z grejpfrutem lub cytryną. Często piję także czerwoną herbatę, albo jakieś zioła, rumianek, melisa itp. Nie jestem specem od herbaty i często tego żałuję. Niestety takie prawdziwe, sypane mieszkanki herbat są dość drogie. Ale nawet w zwykłych marketach można znaleźć jakieś cuda. Moim ostatnim hitem jest pokrzywa z trawą cytrynową. Nie wiedziałam, że to będzie tak smakować!

Ciekawym eksperymentem według mnie są te wszystkie słodkie herbatki o smaku ciastek, muffinków lub karmelu. Co prawda, w tych, które próbowałam zapach był dużo fajniejszy od smaku. Tak czy inaczej, herbata jest cudowna! ♥




 Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

29 maja 2015

Ten czas, kiedy boisz się położyć spać, bo wiesz, że wtedy już nic więcej nie zrobisz

Ach! Bardzo się starałam, żeby mimo ogromu obowiązków nie zaniedbać bloga. Niestety musiałam odpuścić odrobinę, ale wracam! Dzisiaj normalny wpis, a jutro „Coś fajnego”, którego nie było tu 2 tygodnie. 


Zdecydowanie jestem nocnym markiem. Siedzę długo po nocach, gdy się relaksuję (np. coś oglądam) oraz gdy pracuję lub uczę się. Po wstaniu rano potrzebuję trochę czasu na ogarnięcie się, zebranie myśli i przygotowanie do pracy. A nocą wszystko przychodzi mi łatwiej. To nie znaczy, że nie zdarza mi się, że mi się nie chce. Zdarza i to bardzo często. Ale nocą po prostu pracuje się łatwiej. Jest cisza i spokój, a facebook tak bardzo nie rozprasza. ;)

Zawsze lubiłam bardziej noc. To nie znaczy, że nie lubię słońca! Największy problem mam właśnie zimą, gdy często mijam się ze słońcem, albo widzę je zaledwie chwilę. Poza tym, to wcale nie jest wspaniałe, że pół dnia jest już ciemno i każdy jeszcze coś robi. Taka noc nie jest „moja”.

Nawiązując do tytułu, kiedy dużo nad czymś pracuję, jak chociażby teraz nad pracą dyplomową, chcę wykorzystać noc w 100%. Wiem, że wtedy mogę próbować dać z siebie wszystko i rozciągnąć dzień prawie do rana. W takich kulminacyjnych okresach zdarza mi się zresztą spać po 2-3 godziny i dopiero później to odespać. 

Nie jestem w stanie położyć się spać jak „normalny człowiek”, wstać rano i wziąć się do pracy. Bardzo długo czuję się zaspana, chce mi się jeść i wszystko mnie rozprasza. A nocą mogę siedzieć długie godziny, a do snu często i tak zmuszam się z (odrobiny) rozsądku.

Dlatego, gdy już siedzę w nocy, boję się czasem pójść spać, bo wiem, że tylko teraz mogę coś jeszcze zrobić. Rano, albo będzie mi bardzo ciężko się skupić, albo nie będzie nawet czasu na jakiekolwiek poprawki i zmiany. Często wydaje się, że noc można przeciągać w nieskończoność. Każdy, kto pracował nad czymś w nocy, wie, że to nie prawda, a noc naprawdę szybko potrafi zmienić się w poranek. Wiele osób pewnie nie wie jak pięknie śpiewają ptaki już o 3 czy 4...

 
Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

21 maja 2015

Mam 20-kilka lat i byłam kiedyś w ciąży. Nie wiem kto wychowuje moje dziecko.

Mam nadzieję, że przeczytasz więcej niż sam temat. Nie jest to moja historia. Chociaż ja nawet chętnie zostałabym młodą matką. ;)

Nie dla wszystkich informacja o ciąży to jeden z najszczęśliwszych okresów w życiu. To oczywiste, ciąża czasami zaskakuje. Wiele osób jednak bardzo dobrze sobie z nią radzi, a ich nieplanowane dzieci są wychowane w miłości. Gorzej, kiedy kobieta zostaje z tą informacją sama i naprawdę nie ma możliwości by to dziecko wychowywać. Wiadomo, że każdy powinien brać odpowiedzialność za swoje czyny, ale niektórym życie autentycznie wali się na głowę.

I nie ma co się oburzać „była na tyle dorosła by uprawiać seks to i dziecko może wychować”. Niestety nie zawsze. Chociaż zgadzam się, że wieeele osób, które już rozpoczęły współżycie jest bardzo niedojrzałych (i głupich). Powinni im tego zabronić. Ale jak już pisałam - są różne sytuacje. I nie każdy jest tak odpowiedzialny jak Ty. ;)

Oddanie dziecka do adopcji wydaje się być dość odpowiedzialne w tej całej nieodpowiedzialnej sytuacji, w jakiej, czasem wręcz na własne życzenie, może znaleźć się młoda dziewczyna. Na pewno lepsze oddanie dziecka niż znęcanie się nad nim, wyrzucenie go lub zakopanie, co przecież wiemy, że gdzieś tam się wydarza. Ale to jakieś kobiety psychopatki. Niektóre dziewczyny, które muszą oddać dziecko bardzo by je kochały. I kochają teraz - dlatego chcą, żeby żyło w lepszych warunkach, niż te, które mogą mu zapewnić. Wiedzą, że nie tylko nie dadzą same rady z wychowaniem małego człowieka, ale też, że kompletnie nie mają na to warunków. Same pochodzą często z dysfunkcyjnych rodzin, w których albo nie dostają od nikogo pomocy, albo wręcz są jedynymi osobami, która tę pomoc niesie. Nie ma w ich życiu miejsca na „urlop macierzyński”.

Istnieje coś takiego jak „adopcja ze wskazaniem”. Matka, jeszcze w czasie ciąży, może zdecydować, do jakiej rodziny trafi dziecko. Jest to dość skomplikowana procedura, w której ośrodki adopcyjne raczej nie pomagają (nie dopuszczają one do spotkania matki z potencjalnymi nowymi rodzicami dziecka). Jest to w Polsce legalne i jeśli zna się rodzinę, która przeszła już cały proces przygotowawczy do zostania rodzicem adopcyjnym, można wskazać ich na przyszłych rodziców. (Matka ma zawsze 6 tygodni od momentu urodzenia, by niezależnie od sytuacji i miejsca pobytu dziecka w tym czasie, zmienić swoją decyzję bez podania powodu). Jednak wydaje mi się, że znalezienie odpowiedniej rodziny jest trudne, bo pytanie: gdzie szukać? Wiemy jak bardzo zagmatwanym miejscem jest internet. Tam też roi się od dziwnych ogłoszeń, łącznie z takimi, w których ciężarne wystawiają swoje dzieci na sprzedaż...

Jakby taka adopcja doszła jednak do skutku to mały bobasek może już od pierwszych dni znaleźć się w dobrych rękach. Ale oczywiście nawet w ośrodkach niemowlęta są rozchwytywane. Adopcja jest trudna z obu stron. Ale pozostawienie dziecka jest chyba najcięższe. Kobiety, często wcale nie egoistycznie myślące, muszą pozostawić coś, co mogłoby być ich największym skarbem. I żyją z tą myślą do końca życia... Oczywiście dla niektórych to żaden problem, ważne, że im się życie nie posypało. Ale inne pozostają z tym cierpieniem na lata. Dobrze by więc było, byśmy im nie utrudniali. Niektóre i tak same sobie nigdy nie wybaczą...

Zastanawiam się, czy myślisz, że w Twoim otoczeniu nie ma osób w takiej sytuacji. Może nie ma, a może nie było Ci dane dowiedzieć się o tym. Myślisz, że koleżanki chwaliłyby się, że oddały dziecko albo miały aborcję? Łatwo jest przecież zrezygnować ze spotkań przez parę miesięcy, albo nosić bardzo luźne ciuchy. Nie mówię, że z pewnością znasz kogoś z takimi doświadczeniami. Mówię tylko, że nie możesz mieć gwarancji, że nie znasz... Domy dziecka z jakiegoś powodu są przepełnione...

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

19 maja 2015

Dobrze jest czasem porzucić obowiązki

Pisałam ostatnio o nawale pracy, z którą jakoś sobie radzę. Muszę sobie radzić, jeśli chcę uczestniczyć w jakimkolwiek życiu społecznym. Musiałam bardzo dużo biegać i załatwiać, żeby zostawić to wszystko i wyjechać na weekend. A powód miałam istotny, bo kuzyn się żenił... ;)

Bieganie w piątek na uczelnie ze spakowaną torbą i laptopem, załatwianie kilku spraw, zaliczenie pierwszych w tym semestrze przedmiotów i szybka ucieczka na busa zostały w pełni wynagrodzone. Zawsze stresuje się przed podróżami, ale nie chodzi o sam pobyt, tylko właśnie czas pakowania i organizowania wyjazdu. Pierwsza fala spokoju przychodzi do mnie, gdy wsiadam do środka transportu i wiem, że zdążyłam załatwić wszystko. Inaczej też traktuje się samochód, a inaczej autobus lub pociąg. Wiadomo, że znajomy kierowca zawsze może poczekać parę minut.

Jednak największy spokój osiągam zawsze, gdy już jestem u celu. Wtedy nie ważne jest nawet to, że czegoś zapomniałam albo nie zrobiłam. Albo da się to jeszcze nadrobić, albo trudno, przepadło. Czasem wyjeżdża się gdzieś fizycznie, ale myślami zostaje się przy obowiązkach. I ja wiedziałam ciągle, ile mam pracy, ale weekend był tak zaplanowany, że nie miałam czasu o tym myśleć.

Prawie nie zaglądałam do telefonu, miałam też ograniczony dostęp do internetu, ale właściwie... po prostu brak czasu i chęci, żeby coś tam szperać. Wolałam zająć się czymś na miejscu. Wolną chwilę przeznaczyłam na spacer po mieście. Tym bardziej, że dla mnie była to wycieczka po terenach z przeszłości (jeździłam tam kiedyś co roku w wakacje), a dla mojego chłopaka poznanie zupełnie nowego miejsca. 

Odwiedziliśmy małe miasteczko na wschodzie Polski. Bardzo dalekim wschodzie - spacer zrobiliśmy pod samą granicę. ;) Miasto jest urokliwe, a tereny cudowne. Rzeczki, jeziora, łąki i pola, czyli wszystko to, czego Warszawiakowi może brakować. Chociaż ja ciągle utrzymuję, że i w Warszawie i okolicy jest pięknie! Ale wyjazd kilkaset kilometrów od wielkiego miasta to jednak coś innego. Tym bardziej, że czas tam płynie inaczej.

Wiadomo, że po powrocie czeka masa obowiązków, ale teraz podchodzimy do nich ze zdwojoną siłą. Bo dość aktywny weekend zapewniający dużo wrażeń, był też odpoczynkiem od codzienności. Każdy tego czasem potrzebuje.

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

14 maja 2015

Jak ogarnąć nawał obowiązków! Czy to w ogóle możliwe?!

Tak! Ludzie tak żyją! Wiele osób, wiele lat - od weekendu do weekendu! Inaczej jest w przypadku studentów, którzy leniuchują cały rok i jedyne zrywy mają w okolicy sesji. Gorzej, jeśli „w tej okolicy”pojawi się dużo więcej obowiązków. 

Biegam w kółko, piszę, planuję, projektuję, czytam, myślę i panikuję. Tak wyglądają ostatnie tygodnie mojego życia, a wygląda na to, że to jeszcze chwilę potrwa. I nawet nie takie straszne są licencjaty, zaliczenia w jednej szkole, sesja w drugiej... Wszystko zmienia się, kiedy chcesz do tego mieć życie. I to nawet nie kwestia własnego widzimisię, ale tego, że ludzie wiosnę poczuli i organizują wesele za weselem. ;)

W ten sposób, żeby wygospodarować sobie trochę czasu w weekend trzeba w tygodniu biegać dwa razy szybciej i mieć głowę na karku, żeby o niczym nie zapomnieć. Należę zazwyczaj do osób, które wszystko robią na ostatnią chwilę. Ale nie w takich momentach. Każdy dzień kalendarza zapisany, zaplanowany, dodane wszystkie możliwe opcje i kombinacje. Zaglądanie tam czasami mnie przeraża.
Co gorsze, wielu rzeczy nie umiem sobie odmówić. Mimo tego, że padam na ryj i już 3 w nocy i tak włączę sobie odcinek serialu, bo przecież należy mi się chwila dla siebie!

W ten sposób zdarza mi się spać dwa razy w ciągu doby. W ciągu nocy - parę godzin oraz po powrocie do domu - jedna lub dwie godziny drzemki. W przeciwnym wypadku nie jestem w stanie dalej funkcjonować. Taka drzemka to dla mnie mus, żeby móc dalej pracować. Podobno sen polifazowy może być sposobem na osiągnięcie sukcesu. ;)

W tym wszystkim chodzi jeszcze o to, że obecny nawał pracy to kompletnie nie moja wina. Wiele materiałów i wytycznych dostałam dopiero teraz do opracowania. Muszę dobrze przemyśleć i zaplanować za co brać się najpierw. Odkładając jedną rzecz nie mam przerwy, muszę brać się za kolejną. I nie mam nawet w głowie, że w weekend odeśpię i nadrobię wszystko. Bo i weekendy całe zaplanowane. Taka faza jeszcze trochę potrwa, ale jak ogromna jest satysfakcja, gdy pozytywnie się zakończy. Będę imprezować chyba cały tydzień!

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

12 maja 2015

Nie umiem w związki

Pierwsze tygodnie są fantastyczne, poznajecie siebie i jeszcze łatwo wam odejść, jeżeli nie czujecie się w tej relacji dobrze. Ale co później, gdy już miną lata? Jaka jest granica pomiędzy „poświęca się dla męża, nie ma własnego życia, ona w ogóle siebie nie szanuje” a „okropna, myśli tylko o sobie, pojawiają się jakieś problemy, a ona od razu go zostawia”?

Nie mówię, że sama mam takie problemy w związku, ale zastanawiam się jak to jest. Żona alkoholika jest ofiarą: mąż robi burdy, dzieci płaczą, jej ciężko dbać o rodzinę i o siebie. A może ona jest bohaterką? Próbuje go wspierać, rozmawia w tych lepszych chwilach, zachęca do terapii. Wiele osób by się pewnie nie zdziwiła, gdyby go zostawiła. Ale zawsze część powie, że to ona rozbiła rodzinę - zostawiła męża, chociaż obiecywała, że będzie z nim na dobre i na złe.

Ja się takiej kobiecie nie dziwię. Jestem raczej pierwsza do tego, żeby pomóc komuś wyjść z takiego związku. Ze związku, który już nie jest cudowną relacją, a więzieniem jednego z partnerów. Sprawa jest jednak inna, kiedy jedna osoba wciąż kocha te drugą. Kiedy wierzy w jej słowa, gdy jest lepiej  kiedy wie, że złe momenty to nie jest jej dobra wola, a ogromne problemy. Głupota i naiwność? Nie wiem, dla wielu niestety tak.

A to wcale nie jest takie łatwe, żeby zostawić kogoś. Kogoś, z kim potrafimy odkrywać siebie nawzajem i być naprawdę szczęśliwi. Czasami jednak przychodzą mroczniejsze chwile. I chociaż wierzymy w słowa i uczucia partnera, rani nas.

Osoby potrafiące zostawić kogoś, kogo kochają, ponieważ nie mogą się przy nim rozwijać, realizować pasji lub po prostu być sobą, mają w sobie dużo siły i odwagi. Nie mówię, że każdy, kto przerywa związek wykazuje się nadzwyczajną odwagą, ale decyzja o pozostawieniu osoby, którą się wciąż kocha musi być być bardzo ciężka. Oznacza ona brak wiary na zmianę i lepszą przyszłość. Zwątpienie w szczęśliwych nas przy boku tej osoby. Uczucie zawodu i rozczarowania, a przede wszystkim bezsilność. Bo często chciałoby się zrobić coś więcej, ale druga osoba nie daje nawet takiej możliwości.

Niektórzy rezygnują ze związku przy pierwszym potknięciu partnera, inni wiele lat trwają przy jego boku, mimo własnego cierpienia. Jedną z granic, kiedy jest czas na wypisanie się z miłosnej relacji, może być oczywiście uczucie. To proste, jeśli nie kochamy - odchodzimy i nie interesują nas żadne komentarze osób trzecich. Ale krytyka ludzi, którzy nie widzą nadziei w relacji z osobą, którą kochają, jest krzywdząca, a przede wszystkim niesprawiedliwa.

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

09 maja 2015

Koncerty plenerowe - #9 Coś fajnego!

  

Na pewno każdy koncert ma swój klimat, ale uwielbiam te odbywające się w plenerze. Od razu czuć zbliżające się wakacje i można trochę odetchnąć wolnością. Juwenalia przez cały miesiąc to coś świetnego! 

Na juwenalia chodziłam jeszcze w liceum i nie wiem czy to nie wtedy najlepiej się bawiłam. Właściwie duże znaczenie ma też zespół który gra, a ja chodziłam rok w rok na Come. W jakiś sposób najlepsze koncerty odbywały się w deszczu. Serio! Raz było tak, kiedy grały Strachy na lachy, a Grabaż stwierdził, że on by nie został, więc szacun. A koncert był cudowny, zrobił się bardzo klimatyczny i kameralny. Plener jest nieobliczalny. ;)

Do koncertów plenerowych zaliczają się oczywiście festiwale. Chociaż nie przepadam za tymi komercyjnymi festiwalami. Byłam na Orange Warsaw Festival i chociaż Linkin Park byli super, cały festiwal, atmosfera, ludzie i wszystko to, co niby poboczne, ale wciąż liczy się w odbiorze koncertu, było tragiczne. Przede wszystkim ludzie dziwacznie się zachowywali. Myślałam, że już na wielu koncertach byłam i sporo widziałam, ale to zachowanie mnie zaskoczyło i załamało. Skoro ludzie chcą się tak bawić, chodzą na koncerty w sandałkach i nie można nawet przypadkiem na nich wpaść, to dobrze w sumie, że płacą za to miliony. Kompletnie nie mój klimat.

Ale już Woodstock to coś zupełnie innego. ;) Nie będę się nad nim tu rozwodzić, bo można by napisać niezły elaborat. Woodstock ma zdecydowanie niepowtarzalny klimat i każdy, kto słucha takiej muzyki, powinien się sam przekonać.

Krótko i na temat, w tym tygodniu koncerty plenerowe uznaję za Coś fajnego!

07 maja 2015

Idź na wybory!

Zdjęcie pochodzi z www.freeimages.com.

Hej, to zwykle ja jestem osobą, która nie interesuje się polityką! I wciąż tak jest. Sejmy, senaty, ustawy i politycy to coś bardzo mi obcego. Jakiś cyrk, o którym w ogóle nie chcę słuchać. I który omawia sprawy, które w żaden sposób mnie nie dotyczą. Ale nie zawsze tak jest. Są kwestie, które bardzo mnie interesują i drażni mnie, że decydują o nim jacyś starzy tetrycy. Ale teraz każdy ma głos. I ja też idę na wybory.

Wiem, że to takie gadanie „iść czy nie iść”. Nie potępiam nikogo, kto nie idzie - rozumiem go. Sama nie byłam na każdych wyborach. Najzwyczajniej w świecie nie wiedziałam, kogo wybrać. I to nie chodzi o to, że jestem mało inteligentna i ciężko mi się zdecydować, ale o to, że nikt nie był moim głosem, często nawet zbliżonym. 

I teraz mogłabym podobnie pomyśleć, tym bardziej, że ciężko zorientować się w programach wyborczych wszystkich kandydatów. Zwłaszcza, że nie każdy o tym głośno krzyczy. Nie wiadomo też komu wierzyć... To również był dla mnie ogromny problem - ok, przeczytam/posłucham, co mają do powiedzenia, ale skąd mam wiedzieć, że to prawda? Politycy przecież robią, co chcą, mówią, co chcą... „Metro na Euro 2012, metro później, jeszcze później, a w ogóle to dam wam 6 stacji, macie się cieszyć!”

Mimo wszystko, niezależnie od tego, jak wielkim zaufaniem darzymy kandydatów, warto skonfrontować swoje poglądy z tym, co mają do powiedzenia. Polecam stronę www.latarnikwyborczy.pl, która w zmyślny sposób przedstawia 20 tez z wytłumaczeniami stanowisk za i przeciw (to mega na plus!). I chociaż w pierwszych pytaniach wiedziałam, że jakiekolwiek zmiany wprowadzą, osobiście ich nie odczuję, to jednak kolejne tezy szczerze mnie interesowały i wiedziałam, że mogą wpłynąć na moją przyszłość. Kolejną fajną rzeczą w tym teście jest to, że możemy zaznaczać jak ważne są dla nas konkretne odpowiedzi. Oczywiście nie mówię, że trzeba stosować się do wyników takiej ankiety, ale może dać nam świeże spojrzenie na kandydatów i ich program wyborczy.

A w niedzielę mam nadzieję, wszyscy widzimy się przy urnach.

04 maja 2015

Nie oglądam telewizji!

Zdjęcie pochodzi z www.freeimages.com.
Gdy kiedyś ktoś tak mówił, patrzyło się na niego z podziwem i niedowierzaniem. Teraz jest to podobno powszechna moda. Jak widać i ja za nią podążam, bo od lat do telewizora nie siadam. Nie twierdzę, że leżenie z pilotem przed telewizorem nie może być przyjemnym lenistwem, ale przestało mnie to bawić lata temu. 

Potrafiłam kiedyś spędzać godziny w ten sposób. Często zajmując się czymś innym, a telewizja była jedynie zapychaczem. Tłem, który sprawiał, że wszystko robiłam wolniej i mniej efektywnie. Owszem, to jasne, że obecnie spędzam godziny w sieci, także często tracąc czas. Ale w internecie nie muszę słuchać miliona okropnych reklam i tracić dodatkowego czas w trakcie mojego „tracenia czasu”.

Telewizja to przeżytek. Kompletnie nic mnie w niej nie interesuje (poza pewnymi wyjątkami). Nie chcę oglądać żadnych wiadomości, prognozy pogody, głupich teleturniejów, polskich seriali, ani filmów, które są wyświetlane o konkretnych godzinach. W dodatku na to wszystko musiałabym wygospodarować dużo więcej czasu, bo przecież porcja reklam musi wpaść do głowy w gratisie. Wszelkie programy, które mnie interesują (a jest tego naprawdę mało) mogę obejrzeć legalnie na playerach. I co prawda wtedy także zobaczę reklamy, ale jest różnica czy będą to 2 minuty, czy 20... W dodatku obejrzę to w dogodnej dla siebie porze. Wydaje mi się dziwaczne i bardzo nienaturalne, żebyśmy żyli pod dyktando telewizji.

Przy komputerze jesteśmy wielozadaniowi. Może to źle, bo świadczy o tym, że nie jesteśmy w stanie skupić się długo na jednej czynności. Ale tak czy siak, w trakcie oglądania czy słuchania czegoś, możemy robić też inne rzeczy. W dodatku w każdej chwili możemy zrobić przerwę. Nie musimy też wysłuchiwać wszystkich wiadomości, tylko wybrać te, które naprawdę nas interesują.

Słuchanie tego, co nadaje telewizor drażni mnie. W kółko przewijają się te same reklamy czy programy, których nie jestem w stanie słuchać, bo doprowadzają mnie do szału. Jestem naprawdę do tyłu jeśli chodzi o jakieś „telewizyjne hity”, w stylu „Pamiętniki z wakacji”, „Szkoła” czy „Celebrity Splash!”... Dociera do mnie tylko to, co trafi do internetu. Chociaż w necie też jest pełno gówna, sama wybieram w jakie linki wchodzę. I naprawdę dobrze się z tym czuję.

01 maja 2015

Rower! - #8 Coś fajnego

Rowerem jeżdżę już kilka sezonów. Poza okresem zimowym jest to mój podstawowy środek transportu. Zawsze pierwsze jazdy są dosyć męczące, ale późniejsza satysfakcja z przejechanych kilometrów jest ogromna.

Studiuję zaledwie 5-6 km od domu, co nie jest jakąś wielką odległością. Ostatnio spróbowałam odrobinę dłuższej trasy, ale ze zdecydowanie lepszymi ścieżkami rowerowymi. Okazało się, że robiąc kilometr więcej przyjeżdżam na wykłady 10 minut szybciej. Wielkie znaczenie mają dobrze zorganizowane przejazdy rowerowe i ścieżka, która nie robi za skrót dla pieszych.

Nie zgadzam się, że rower służy jedynie do wycieczek i wyjazdów za miasto. To totalne brednie. Rower jest idealnym środkiem transportu! Moja droga do szkoły komunikacją miejską to było minimum 30 minut (przesiadki, dojścia itd. potrafiły wydłużać ten czas nawet do godziny!). Samochodem jest to czas do 20 minut. I rowerem podobnie, dojazd może mi zająć maksymalnie 20 parę minut! A powoli ten czas skracam do kilkunastu. ;)

A co do jazdy po Warszawie to nie jest tak tragicznie. Często ścieżki nagle się urywają, a piesi bezkarnie sobie po nich spacerują, ale jazda po nich nie jest niemożliwa. Oprócz codziennych podróży zdarza mi się jechać w różne, dalsze miejsca. Kilkukrotnie objechałam Warszawę z góry na dół. ;) W tym miesiącu pierwszy raz korzystałam z aplikacji Endomondo, która poinformowała mnie, że od początku kwietnia przejechałam ponad 200 km. Dla mega zawodowców to pewnie ze 2 dni jazdy. ;) Ale w tym miesiącu nie miałam nawet czasu na żadna rekreacyjną jazdę...

Bardziej od liczby kilometrów (która i tak mnie zadowala) zaskoczyły mnie dwa pozostałe wyniki. Podobno na rowerze spędziłam prawie 17 godzin i spaliłam ponad 4500 kalorii! Liczba godzin zwaliła mnie z nóg. Zakładając, że jeżdżąc rowerem i tak oszczędzam czas to zwykle w komunikacji miejskiej spędzałam pewnie dobę miesięcznie... A ja nie mam godziny czy dwóch godzin drogi do pracy jak niektórzy... Przesiadka na rower mało tego, że oszczędza czas (i pieniądze!), ale też sprawia, że dobrze go pożytkujemy. Jazda rowerem jest zdrowa, ekologiczna, sprawia przyjemność i ćwiczy nasze ciało. Jeśli chodzi o kalorie to nie robi to na mnie większego wrażenia, ponieważ nie jeżdżę po to, żeby chudnąć. Ale jest to całkiem fajny dodatek, zwłaszcza, że trzymam się tej samej diety (czyli żadnej) i prowadzę ogólnie taki sam tryb życia jak wcześniej.

Rower polecam każdemu! Nie wyobrażam sobie życia bez jazdy rowerem, chociażby rekreacyjnie. Znam jednostki, które nie umieją w ogóle jeździć na rowerze. Niestety, ale to dla mnie pewnego rodzaju ułomność. Wiadomo, że nie trzeba być jakimś wyczynowcem, ale żeby nie móc wsiąść na rower i przejechać nawet kawałka prosto to jakaś tragedia. Chciałabym też, żeby każdy chociaż od czasu do czasu wsiadł na rower. Wtedy i piesi, i kierowcy będą inaczej patrzeć i lepiej zachowywać się na ulicy. Życie byłoby piękniejsze! Do zobaczenia na trasie! ;)