Nie jestem najlepiej zorganizowaną osobą. Często mam raczej olewczy stosunek do narzuconych zadań. Mimo to mam parę sposobów, żeby ogarnąć nawet to, co wcześniej olałam. Kalendarz to żaden nowy wynalazek, a i tak niektórzy nie umieją z niego korzystać. Mój sposób dotyczy głównie studiowania, ale można to przełożyć na szkołę, jeśli ktoś chce. Z tą różnicą, że na studiach zazwyczaj niczego się nam nie zarzuca i nie ma czegoś takiego jak wagary (bo studia są lepsze od liceum ;)).
Pierwszy tydzień studiów jest ciężki. Oczywiście taki tydzień, w którym zaczynają się już normalnie zajęcia, a nie wielkie zamieszanie i problemy z rejestracją na przedmioty. Zazwyczaj wtedy staram się być na wszystkich zajęciach (tak się staram, że dzisiaj pierwszy dzień, a ja nie wyszłam z domu).Na początku profesorowie mówią jakie jest zaliczenie, co się liczy do oceny, czy zwracają uwagę na obecność (a może ogólnie na to nie patrzą, ale premiują 100% obecności) itd. Niektórych w ogóle nie interesuje, czy chodzicie, inni robią listę na każdych zajęciach, a jeszcze inni kiedy im się zechce. Oczywiście są takie przedmioty, na które chodzi się z przyjemnością by posłuchać wykładowcy, mimo że nie jest to przedmiot obowiązkowy. Ale bywa też tak, że profesor bardzo przynudza (niestety), ale sam mówi, że przed egzaminem prześle własne notatki. I to jest przedmiot, na którym nie trzeba siedzieć co tydzień. Wiem oczywiście, że każdy sam podejmuje decyzje na co chodzić może na wszystko?) lub gdzie nie chodzić, ale są osoby, które na każdych zajęciach pytają się o listę czy zaliczenie. A wystarczyło posłuchać pierwszego wykładu.
Zbieram takie informacje w jedno miejsce, a obok przygotowuję najzwyklejszy w świecie spis zajęć i kratki na 15 tygodni, czyli tyle, ile zazwyczaj trwa jeden semestr. Teraz każdego dnia mogę zaznaczyć czy byłam, czy była lista, czy może zajęcia były odwołane (więc nie straciłam nieobecności). Dzięki temu wiem, że nie zaskoczy mnie trzecia nieobecność na zajęciach, na których można nie być jedynie dwa razy (z nieobecnościami miałam duży problem w liceum i gdybym wtedy pilnowała tego, żeby nie przekroczyć 50% życie byłoby piękniejsze ;) ). Obok przedmiotów piszę rodzaj zaliczenia i wtedy na pierwszy rzut oka widzę, co już jest za mną (jeśli zaliczeniem jest prezentacja lub inna praca, a nie egzamin).
Nie odkryłam nic wielkiego, a jednak jest to dla mnie niezawodna metoda. Nie muszę zastanawiać się, na których zajęciach mnie nie było i o jakie notatki mam zapytać, bo wszystko znajduje się jednym miejscu i kontroluję to na bieżąco. Jest to prosta rzecz niewymagająca żadnego wysiłku, ale znacznie ułatwiająca mi studiowanie. Spróbuj sam, jeśli jeszcze tego nie robisz.
Nie odkryłam nic wielkiego, a jednak jest to dla mnie niezawodna metoda. Nie muszę zastanawiać się, na których zajęciach mnie nie było i o jakie notatki mam zapytać, bo wszystko znajduje się jednym miejscu i kontroluję to na bieżąco. Jest to prosta rzecz niewymagająca żadnego wysiłku, ale znacznie ułatwiająca mi studiowanie. Spróbuj sam, jeśli jeszcze tego nie robisz.
Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.