29 kwietnia 2015

Szczęśliwe życie psa na łańcuchu

Temat dość przewrotny, ale chciałam stanąć w opozycji do ludzi skandujących, że łańcuch=cierpienie. Chyba nie o to chodzi w życiu psa. I mówi to osoba, która uwielbia te zwierzęta i bywa czasem w schronisku.

Powstały organizacje, ludzie skandują, zakładają sobie łańcuchy na szyję i protestują przed trzymaniem psa na łańcuchu. Zrobili z tego niejako symbol niehumanitarnego traktowania zwierząt. Ale nie stosują łańcucha symbolicznie. Zachęcają wprost do bacznego przyglądania się psom na łańcuchu, bo według nich jest 99% szans, że ktoś się nad nimi znęca. Wydawało mi się, że każdemu psu można się przyjrzeć i nawet często widać, że te z „dobrych domów” są przestraszone i płaszczą się przed właścicielem. Ale to nic, nie ma łańcucha, nie ma przemocy...

Zgadzam się z większością zarzutów obrońców praw zwierząt. Uważam nawet, że wiele kar powinno być częstszych i wyższych. Popieram też karanie za trzymanie na zbyt krótkim łańcuch, w złych warunkach, przy braku schronienia od słońca i deszczu oraz z ograniczonym dostępem do wody. Ale jest jeszcze jeden przepis mówiący, że psa nie można trzymać na uwięzi (nawet w dobrych warunkach) dłużej niż 12 godzin. A nie wydaje mi się, żeby to było największe okrucieństwo.

Znałam przeszczęśliwe psy na łańcuchach. Na długich łańcuchach przy pięknych, nierzadko ocieplanych budach. Dostawały super żarcie, były czesane, spuszczane, często biegały po całym podwórku, a nawet zabierane były na dodatkowe spacery. Oczywiście same nie mogły się przecież na nic poskarżyć, więc każdy może powiedzieć, że nic nie wiem... Ale ludzie, nie dajmy się zwariować. Widać czy pies jest zadbany, karmiony i jak wygląda teren wokół niego. 

Dlaczego wybór pada na łańcuch? Zwykłą smycz pies bez problemu może przegryźć... Pies nie jest ogrodzony, zamknięty w „klatce”. Boksy, kojce mnie nie przekonują. A podobno wystarczy psa z łańcucha przenieść do kojca i ma jak w niebie... Serio? W dodatku te zagrody nie zawsze są większe od przestrzeni, którą może dać łańcuch. Uwiązanie psa nie odgradza go od nas, gdy jesteśmy na podwórku. Można siedzieć przy nim nie będąc za kratami. Zdarza się też, że pies zajmuje takie miejsce podwórka, że nie można przejść nie zahaczając o jego teren. Zawsze mi się to podobało, tym bardziej, że nikt obcy nie będzie mógł pójść tam, gdzie siedzi nasz piesek. Często niestety nie można pozwolić, żeby pies biegał po całym podwórku. Zniszczenia i ucieczki, które mogą być niebezpieczne dla niego i innych, uniemożliwiają to.

Nie mówię „trzymajcie psy na łańcuchu! to jest super!”, tylko uświadamiam, że sam łańcuch nie musi oznaczać czegoś złego. Ogłaszanie światu, żeby lepiej przyglądał się takim właścicielom jest krzywdzące. Każdy powinien zwracać uwagę na dobro zwierzęcia nie tylko przez pryzmat łańcucha. Wielokrotnie psy biegają po całej posesji i nie mają ani kropli wody, a rasowe psy przy pięknych willach mają elektryczną obrożę, która daje im znać, gdzie nie można wejść. Ale wtedy wszystko jest spoko, bo przecież nie są na uwięzi...! Bo tylko za łańcuch można dostać mandat.

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

27 kwietnia 2015

Dlaczego nigdy nie chciałabym wrócić do liceum? Studia są spoko!

Dlaczego studia są lepsze od liceum? Bo co do tego, że są to nie mam żadnych wątpliwości. Nie wiem czy was też nauczyciele straszyli studiami. „Teraz nie nadążacie? na studiach nikt nie będzie na was czekał!” albo „na studiach nikt nie będzie dbał o was, będziecie musieli sami troszczyć się o swoje sprawy!” i inne podobne brednie słyszałam przez całe liceum. Po części niektóre rzeczy okazały się prawdą, ale bardzo mi się to spodobało!

Obecnie kończę 3 rok studiów, co znaczy, że po części mogę powiedzieć, że orientuję się trochę w tym całym studiowaniu. Ale nie do końca się tak czuję. Studia to szerokie pojęcie obejmujące tak wiele uczelni i kierunków, że trzeba by studiować dobrych kilkanaście lat (jak nie więcej!) by opowiedzieć o całym zjawisku. Kierunki są różne, mają różne wymagania i różnie się na nich studiuje. Na jednych można bimbać sobie cały semestr i w miarę na lajcie podejść do sesji, a na innych (technicznych, medycznych itp.) trzeba zapieprzać cały rok. Ale studia i tak są fajne!

Notatki? Jakie notatki, przez 3 lata szkoły nie zapisałam więcej niż jeden zeszyt (zwykły, szkolny zeszyt). Większość notatek jest w internecie, profesorowie często sami przesyłają skrypt albo swoje prezentacje. Nikt nie dba o nasze sprawy? Każdy rok ma starostę, ale właściwie takich studenckich spraw jest niewiele, więc nie ma się co martwić o takie rzeczy. I co najważniejsze dla mnie... obecności! Najczęstszym zarzutem do mojej klasy, zwłaszcza pod koniec liceum, było to, że nie chodzimy na wszystkie lekcje, tylko „wybieramy sobie zajęcia”. I bardzo dobrze, tak jest właśnie na studiach. Po pierwsze nie masz zajęć codziennie od 8 do 14, tylko rozrzucone po całym tygodniu, a po drugie nie wszystko jest obowiązkowe i tak samo ważne. I wszyscy na studiach zdają sobie z tego sprawę. Minusem przy takim nieogarniętym planie mogą być irytujące okienka pomiędzy zajęciami (to raczej się nie zdarza w szkołach) i trudniejsze dopasowanie grafiku w pracy. Ale da się, wielu studentów przecież musi dorabiać.

Nikt nie ciśnie ani za obecności (poza ćwiczeniami) ani za brak notatek (lol, możesz nie mieć ze sobą nawet długopisu). W dodatku standardem jest, że studenci chodzą z laptopami (ja z tabletem). Myślisz, że cały czas pilnie notują? Wiesz ile gier można przejść, książek przeczytać, a nawet seriali obejrzeć? Oczywiście to trochę skrajność, ale się zdarza. W dodatku telefony w rękach to norma! W liceum przecież nie można było nawet godziny sprawdzić. A oni studiami straszyli!

Za chwilę matury, więc to dobry czas na zastanowienie się co zrobić dalej. Nie chciałabym, żeby ktoś został głupio zniechęcony. Myślę, że większość maturzystów podejmie złą decyzję. Część z nich zmieni ją po roku, część jeszcze później. A niektórzy będą świadomi, że to nie jest droga, którą chcą iść, ale z obawy przed zmianami nic z tym nie zrobią. Wybranie kierunku studiów to nie jest wyrok. Studia można zmieniać, wybrać dwa kierunki, lub po skończeniu jednych pójść na coś zupełnie innego. Wiele osób tak robi i nie jest to nic nadzwyczajnego. Niektórzy rzucą studia, bo stwierdzą, że to nie dla nich i wolą robić coś zupełnie innego. A inni, z różnych przyczyn, pójdą na studia później niż od razu po maturze. Należy mieć świadomość, że to, co wbijają nam do głowy nauczyciele, którzy studiowali lata temu, nie musi mieć odzwierciedlenia w rzeczywistości.

W liceum robiłam głupie testy predyspozycji, które nie wiele wnosiły. Sama wiedziałam przecież czy lubię pracować z ludźmi albo zarządzać grupą. Nie pomaga to też w wyborze studiów, jeżeli ktoś nie ma wymarzonego kierunku. W dodatku nie zawsze nasze chęci pokrywają się z naszymi umiejętnościami. Mimo wszystko nie chciałabym, żeby ktoś zrezygnował ze swoich planów, bo ktoś go nastraszył, że sobie nie poradzi. Jasne, na medycynie trzeba być kujonem, ale nie wszędzie profesorowie są zawzięci i chcą za wszelką cenę pokazać kto tu rządzi. A tacy nauczyciele w liceum to niestety norma... 

Studenci to indywidualiści. Odniosłam też wrażenie, że wiele osób otwiera się przez co ich życie zmienia się na lepsze. Ale być może to kwestia wyjazdu do większego (lub po prostu innego) miasta. Jeśli chodzi o to słynne studenckie imprezowanie to nie zauważyłam różnicy (w porównaniu do liceum). Ale akademiki to zdecydowanie inna bajka.

Studiowanie to naprawdę przyjemniejsza forma uczenia się. Wiadomo, że trzeba czasami siedzieć w książkach, ale po to też wybiera się konkretny kierunek, żeby nie uczyć się samych bzdur. Chociaż część bzdur i tak do nas na studiach trafia. Myślę, że warto spróbować, choć oczywiście nic na siłę. Nie uważam, że studiowanie to konieczność, a papier jest niezbędny każdemu. Jeżeli ktoś uważa, że będą to stracone lata to prawdopodobnie w swoim przypadku ma rację. Tylko niech nikt nie zraża nikogo innego, bo nie każdy poradzi sobie bez wykształcenia. Wiele osób potrzebuje pomocnej dłoni, a na studiach można coś takiego znaleźć.

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

24 kwietnia 2015

Otwarte wykłady. Motywacja, biznes, samorozwój, rozrywka - #7 Coś fajnego!

W tym tygodniu muszę wspomnieć o czymś, co potrafiło mnie niejednokrotnie zachwycić. Mowa o otwartych wykładach organizowanych przez różne uczelnie i instytuty. Wstęp wolny dla wszystkich bez żadnych ograniczeń. Dzięki temu można uczestniczyć w takich wydarzeniach będąc w liceum albo już po studiach. Jest to też okazja dla studentów by odwiedzić inne uczelnie. Ale nie to jest najważniejsze. Najistotniejsza jest treść takiego wykładu. A tematyka jest bardzo różnorodna. 

Bywałam m.in na wykładach motywacyjnych, biznesowych, psychologicznych i seksuologicznych. Wiadomo, że często jest to tylko liźnięcie tematu, ale i to wystarczy dla laika, który chce poznać podstawy z jakiejś dziedziny. Takie wykłady, często w formie autopromocji, prowadzą specjaliści, którzy wiedzą jak zachęcić do tematu i jak się... sprzedać. ;) Zostawiają namiary na siebie i każdy kto chce poznać temat bliżej może się tym zainteresować.

Mój mózg odpoczywa na takich wykładach mimo pracy na wysokich obrotach, bo jest to zazwyczaj coś innego niż to, co robię i nad czym myślę na co dzień. Pod pojęcie „wykład” włożyłam też różnego rodzaju spotkania, np. z aktorami lub reżyserami. Tego typu luźne spotkania są często bardziej inspirujące niż czyjaś motywująca gadka.

Polecam każdemu spróbować taki sposób spędzania czasu i być może drogę do samorozwoju. Tym bardziej, że wybór jest ogromny, a wykłady przygotowane są specjalnie dla nas.

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

22 kwietnia 2015

Sport nie musi być całym naszym życiem. (Tak, możesz zjeść kebaba)

Oczywiście nie mówię o zawodowych sportowcach, oni nie mają wyjścia (chyba, że zrezygnują ze swojej kariery). Mam na myśli zwykłych śmiertelników, którzy lubią czasem pobiegać lub pójść na siłownię, czy to sporadycznie, czy regularnie. Z takimi ćwiczeniami zmienia się myślenie, a co za tym idzie także styl życia. I to bywa czasem niepokojące. A osoby „żyjące zdrowo i na sportowo” zachowują się jakby wstąpiły do sekty.

Lubię sport, wf nie sprawiał mi problemów, byłam wielokrotnie w reprezentacji szkoły, od zawsze jeżdżę na rowerze i kocham łyżwy. Najzwyczajniej w świecie odczuwam satysfakcję z takiego pozytywnego zmęczenia. Najzwyczajniej w świecie też... nie zawsze chce mi się cokolwiek robić. Uwielbiam odpoczywać, leniuchować i jeść! I nic nikomu do tego. W jednym tygodniu będę ćwiczyć codziennie, a w drugim każdego dnia zapcham się chipsami i słodyczami. Nie brzmi to jak zdrowy styl życia, ale nie mam zamiaru podporządkowywać się nikomu i niczemu, bo „tak wypada”.

Ktoś powie, że zdrowo i mądrze żyjąc możemy wydłużyć sobie życie. Ale mnie nie interesuje życie o 10 lat dłuższe, jeśli nie będę mogła jeść tego wszystkiego, co tak bardzo kocham. Czuję się lepiej (i poniekąd usprawiedliwiona), że ja mimo wszystko robię cokolwiek. Nie uważam, że moja godzina ruchu to czas stracony przez to, że zjadłam hamburgera. Po to właśnie ruszyłam dupę, żeby nie mieć wyrzutów sumienia po sytej uczcie. Demotywujący są ludzie, którzy mówią, że twój trening był nie ważny, bo zjadłeś 3 chipsy. Albo będzie nie istotny, bo nie ćwiczysz codziennie.

Wiadomo, że jeżeli ktoś trenuje na poważnie i chce osiągnąć jak najlepsze efekty to musi podporządkować się stałemu treningowi i diecie. Mnie to na szczęście nie dotyczy. Będę chętnie uprawiać jakiś sport, a po nim ochoczo wpieprzę coś kalorycznego. Ćwiczenia się nie anulują, robię to przecież dla siebie i wiem, że coś mi to daje. Co prawda po treningach mam ochotę na coś zdrowego, ale to nie jest istotne dla mojego wywodu.

Miałam kiedyś fazę i brałam udział w jakimś wyzwaniu. Były to codzienne ponad godzinne treningi. Nie pamiętam już, czy trwały 2, 3 czy 4 tygodnie. Pamiętam za to, że cały czas o tym myślałam. Podporządkowywałam plan dnia pod treningi. I nie było w tym nic złego, poza jedną małą myślą, która krążyła mi po głowie. Czułam się lepsza od innych. Nie od wszystkich oczywiście, nie o to chodzi. Ale oceniałam ludzi. Miałam ochotę podchodzić do nich i pytać, czemu przesiadują godzinami przed komputerem zamiast wyjść chociażby na spacer. Ale sam spacer nie zrzuci wielkiej nadwagi, więc do cholery, dlaczego nie robisz nic ze swoim cielskiem???

Naprawdę nachodziły mnie takie myśli i obecnie bardzo mnie to bawi, ale wtedy zaskakiwało mnie jak mocno treningi mogą wpłynąć na człowieka. Nie sugeruję, że każdy zmienia się w jakiegoś psychicznego sportowca, ale spotkałam się z takimi osobami. Ledwie same zaczęły coś trenować, a już każdego chciały pouczać i krytykować. I chociaż w mojej głowie także zrodził się ten krytykancki głos nigdy go nie użyłam. I chciałabym, żeby ludzie zachowywali się tak samo wobec mnie.

Ruch jest ważny i do tego będę zachęcać, ale nie uważam, że powinniśmy podporządkowywać się jakimś głupim modom. Więc droga pani, drogi panie skieruj swój pełen oburzenia wzrok gdzie indziej i nie wypowiadaj swoich opinii na głos. Może jem batona, bo dopiero co przebiegłam maraton? A nawet jeśli nie to każdy tłuścioszek ma w domu lustro. Trzeba się cieszyć, że jakiś palacz wziął się za siebie i zaczął chodzić na siłownię. A może rzucenie nałogu będzie dla niego kolejnym krokiem? Większość ludzi nie potrzebuje słuchać opinii obcych osób na swój temat. Niech każdy żyje na swój sposób i traktuje swoje ciało tak, żeby się z nim dobrze czuć.

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

20 kwietnia 2015

Cały rok miałam już 23 lata.

Ten rok był przedziwny. W ten weekend miałam 23 urodziny, co dziwne nie przypominam sobie bym obchodziła 22. Cały rok czułam się 23latką i wielkim zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, że kolejny rok będę miała tyle samo lat. Wiem, że to dziwactwo, ale mówię śmiertelnie poważnie – pomyliłam się we własnym wieku.

Długo nie miałam żadnych „jazd” na starzenie się, a podobno pierwsze kryzysy przychodzą, gdy kończymy nastoletni wiek. Jako 20, 21-latka czułam się fantastycznie. Było mi naprawdę dobrze w miejscu, w którym się wtedy znajdowałam. Przeszkadzało mi odrobinę, że liceum kończyłam dopiero w wieku 20 lat (4letnia, językowa klasa), ale to był mały problem. Nagle coś kliknęło i spanikowałam. Nie dlatego, że już taka stara jestem. A dlatego, że życie-takie-krótkie-trzeba-rodzić-dzieci-kiedy-praca-kiedy-sukcesy-kiedy-wszystko-nie-mam-czasu. O czym pisałam już zresztą nie tak dawno. Czas ucieka.

I ta świadomość upływającego czasu spowodowała, że sama siebie przekonałam, że w ciągu roku starzeję się aż o 2 lata! Podawałam tę informację naprawdę w wielu różnych sytuacjach. Wydaje mi się to teraz przezabawne, bo kolejny rok będę w tym samym wieku. Ale nigdy nie miałam 22 lat.

I nie ważne są numerki, które nas określają. Nie jest też tak, że im wyższe tym gorsze. Ale prawdą jest, że niektóre rzeczy w życiu są ograniczone. Możemy być na nie za młodzi (to już mnie raczej nie spotka), albo... za starzy. I chyba boję się, że to drugie przyjdzie zbyt szybko. Za dużo myślę o tym, że czegoś nie zdążę zrobić, a mam przecież jeszcze sporo czasu. Hej, ja mam dopiero 23 lata i dobrze mi z tym!
 
Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

17 kwietnia 2015

Pizza - #6 Coś fajnego!

Ostatnio się rozpisywałam, więc na dzisiejsze „Coś fajnego” dam coś banalnego. Bo czy jest ktoś kto nie lubi pizzy? ;)

Jest mnóstwo rodzajów pizzy, grube ciasto, cienkie, mrożone, domowe, z pizzerii. Każdy ma swoje preferencje, ulubione składniki i sosy. Często różnią się jakością i smakiem, ale każdy ma prawo wyboru takiej jaka mu odpowiada. Każdy ma także swój własny przepis na domową pizzę.

Moja najukochańsza pizza to klasyczna hawajska, a do domowych wrzucam zawsze dużo warzyw: kukurydze, groszek, pomidory i co mi jeszcze przyjdzie na myśl. Uwielbiam też pieczarki. Lubię wyładować pizzę domową po same brzegi, a polewam ją sosem czosnkowym zrobionym ze śmietany.

Pizza pasuje na każdą okazję i mimo że najlepsza jest ciepła, zimna też jest bardzo dobra. To po prostu cudowny wynalazek. I chociaż ten wpis nie ma głębszego sensu, na moim blogu zawsze będzie dużo miejsca na jedzenie. Pizze są różne, ale jedna jest nasza miłość do niej! ;)





Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

15 kwietnia 2015

Każde nasze zachowanie to egoizm

Prawie wszystko, co robimy wynika z naszego egoizmu. Przekonała mnie kiedyś o tym znajoma, która dla mnie była cyborgiem i wzorem do naśladowania. Studiowała na dwóch kierunkach, pracowała, trenowała, a do tego prowadziła własną fundację. A to wszystko z egoizmu...

Wydaje się, że wszystko co robimy dla innych jest dla innych... Ale czy to nie my sami mamy chęć by komuś pomóc? Albo nawet jeśli nie mamy tej chęci to wiemy, że przeciwnym wypadku gryzło by nas sumienie, więc tak czy siak robimy wszystko, żebyśmy się dobrze z tym czuli. Pomagamy komuś, wspieramy jakąś fundację, robimy komuś zakupy, wyprowadzamy psy ze schroniska, bo daje to nam uczucie satysfakcji i poświęcenia się innym. Ale to wszystko wynika z naszej chęci. 

Doskonałym przykładem jest kobieta, która ceruje skarpetę swojemu dziecku lub mężowi. Teoretycznie robi to dla tej osoby, ale najczęściej ta dziura ją doprowadzała do szewskiej pasji, a nie te drugą osobę. Tak samo jest z posiadaniem dzieci. Dzieci nie mówiły nam, że chcą się znaleźć na tym świecie. To my mówimy, że je chcemy (lub nie). Posiadanie dzieci, ślub, wzięcie psa ze schroniska to nasze prywatne zachcianki. Głupie jest mówienie dzieciom jak to wiele rzeczy się dla nich poświęciło. W większości przypadków przecież to była świadoma decyzja rodziców. Zdecydowanie się na dziecko i rezygnacja z rzeczy, z których nie trzeba rezygnować, jeśli na prawdę chce się je robić, było wyborem dorosłych osób, a nie tej nowo narodzonej istoty. Wiadomo, zdarzają się „wpadki”, ale każdy, kto decyduje się na współżycie powinien mieć tego świadomość. Dzieci nie biorą się z powietrza, a my odpowiadamy za nasze egoistyczne zachowania.

Pomoc przyjacielowi to też jest coś, co chcemy robić (lub nie chcemy i nie robimy). Spędzamy przecież czas z ludźmi dla własnej rozrywki. Jeśli kogoś nie lubimy to z nim nie gadamy. Jeśli czeka nas trudna rozmowa, która nie będzie przyjemnością to wiemy, że pomaganie komuś nam się „opłaci”. Mamy pewność, że z własnymi problemami będziemy mogli zgłosić się do tej osoby. To pewnego rodzaju inwestycja.

Kierowanie się egoizmem brzmi tak strasznie. A jest przecież naturalne. Nazywamy „pieprzonym egoistą” kogoś, kto ma totalnie w dupie innych i zajmuje się tylko sobą. Ale to właściwie nie jego wina, że zupełnie nie widzi sensu w poświęcaniu czasu innym. Każdy jest innym egoistą. Można powiedzieć, że w społeczeństwie występują dwa rodzaje egoistów: dobrzy i źli. Są tacy, którzy w wyniku egozimu czynią dobro społeczne i tacy, którzy skupiają się na swoich własnych sukcesach. Tych pierwszych nie ocenia się negatywnie. I jest to pewnie odpowiednie traktowanie. Chciałam tylko zwrócić uwagę na to, co kieruje ludźmi nie zależnie od tego do jakiego celu dążą.

Są pewne sytuacje, o których ciężko powiedzieć, że to nasz egoizm: opiekowanie się chorym dzieckiem albo rodzicem czy ciężka, nie dającą satysfakcji praca. Ale to także są nasze decyzje. Można mówić, że z moralnego punktu widzenia innych się podjąć nie da. A mimo to są ludzie, którzy takie podejmują. To ciężkie do omawiania tu sytuacje. W każdym z nas siedzi egoista, ale to co robimy i jak żyjemy zależy od tego, jaki ten egoista jest.

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com.

13 kwietnia 2015

Dlaczego nie boję się kupować na Allegro (chociaż nie zawsze lubię)?

Nie każdy lubi robić zakupy przez internet, ale niektórzy wręcz przesadnie ich unikają. Po wielu moich przygodach z kupowaniem na Allegro mogę powiedzieć, że jest to bardzo bezpieczne. Mimo, że raz zostałam okradziona.

Wiadomo, że fajnie jest mieć możliwość „pomacania” przedmiotów, obejrzenia ich na żywo i wybrania odpowiedniego rozmiaru czy koloru. Ale na Allegro bardzo często jest dużo taniej i większy wybór. I nie mówię o różnicy w kilku złotych, ale nawet w kilkuset złotych. Zresztą każdy, kto choć raz kupował na Allegro na pewno to wie.

Oczywiście zdarza się, że przedmioty nie spełniają naszych oczekiwań albo znacznie różnią się od zdjęcia umieszczonego na aukcji. W dodatku czas od przelewu do znalezienia się przedmiotu w naszym domu jest różny i czasem, z niewiadomych przyczyn, bardzo długi. Nieraz nawet kurierzy nawalają. Czas przesyłki (którego nigdy nie mogę być pewna) i brak możliwości zobaczenia czegoś na żywo jest dla mnie największym minusem zakupów przez internet. Czasami też trafimy na beznadziejnego sprzedawcę, który myli się z przesyłką, a kontakt z nim jest tak tragiczny, że zwroty ciągną się przez 3 miesiące (nikomu tego nie życzę, chociaż sytuacja dotyczyła głupiego etui za 30 zł...). Wiadomo, że komentarze wystawione sprzedającemu nie zawsze dają nam 100% pewność, że nasza transakcja przebiegnie pomyślnie.

Zostałam raz okradziona. Wybrałam tablet, sprawdziłam sprzedawcę i wpłaciłam pieniądze. Po tygodniu chciałam odezwać się do sprzedawcy, że sprzęt wciąż do mnie nie doszedł. Niestety nie mogłam, mail był skasowany, telefon wyłączony, a konto na Allegro zawieszone. Spostrzegłam, że od mojego zakupu w ocenie sprzedawcy posypały się same negatywy. Okradł wiele osób, ale na niewielkie kwoty do 100 zł. Chyba tylko ja kupiłam coś bardziej wartościowego. Dodam, że była to dla mnie na tyle skomplikowana sprawa, że pół roku wcześniej przepychałam się z inną firmą o zwrot pieniędzy za beznadziejny tablet. Cały czas wpychali mi swój shit, a gdy w końcu udało mi się odzyskać pieniądze i kupić coś innego (zmądrzałam i wybrałam Lenovo Yogę), trafiłam na złodzieja. W między czasie (nie pamiętam czy to było przed złodziejem, czy później) miałam w domu inny tablet, ale po paru dniach musiałam go zwrócić, bo miał usterkę. W tym przypadku zwrot tabletu i odzyskanie pieniędzy odbyło się bardzo sprawne. Nakreślam całą sytuację by przedstawić jak wysoki był poziom mojego poirytowania.

Wracając do kradzieży czułam się załamana i zastanawiałam się, dlaczego akurat mnie trafiła taka kumulacja nieszczęścia. Jednak od razu zwróciłam się z prośbą o pomoc do Allegro i wtedy zrozumiałam jak bezpieczna i dobra dla klientów jest ta firma. Zaznaczam, że nie mam żadnych korzyści z mówienia tego poza pewnego rodzaju podziękowaniem, że nie zostawiają oszukanych osób na lodzie. Program Ochrony Kupujących poprowadził mnie krok po kroku do rozwiązania sprawy. Musiałam zgłosić kradzież na policję, ale POK wysłał mi wzory dokumentów i listę innych załączników z jakimi miałam się tam zgłosić. Od policji oczekiwałam jedynie na potwierdzenie wszczęcia dochodzenia, z którym następnie zwróciłam się do Allegro i to oni przesłali mi pieniądze. Ich Program Ochrony Kupujących zabezpiecza nas przed oszustami i oferuje pełny zwrot kosztów (do 10 000 zł) w przypadku opłacenia i nie otrzymania towaru lub 50% ceny w przypadku towaru znacznie odbiegającego od tego oferowanego na aukcji. Oczywiście nie każda sprawa kwalifikuje się do rekompensaty (np. świadome kupienie wadliwego sprzętu). Wszystkie formalności trwały parę miesięcy, ale miałam przynajmniej pewność, że odzyskam moje pieniądze. I muszę dodać, że to głównie policja mająca czas do 30 dni przetrzymywała mnie do ostatnich chwil, bo Allegro działało prawie bezzwłocznie. W wyniku tych doświadczeń ostrożnie podchodzę do zakupów, ale wiem, że zawsze w tego typu sytuacjach Allegro będzie po mojej stronie.

Zakupy przez internet mogą wiązać się z pewnym ryzykiem, że nie zawsze otrzymamy dokładnie to, o czym marzyliśmy, albo ta rzecz zgubi się gdzieś i dotrze do nas z opóźnieniem. Jednak kupowanie na Allegro nie wiąże się na pewno ze stratami finansowymi, ponieważ nawet jeżeli sprzedawca nie zechce z nami współpracować, to Allegro zwróci nam koszty i pociągnie sprzedawcę do odpowiedzialności. Mając tę pewność możemy bezpiecznie wpadać w szał zakupów. ;)

10 kwietnia 2015

Shameless - #5 Coś fajnego!

W końcu zobaczyłam piąty, najnowszy sezon Shameless i chociaż ten nie urwał mi jaj, serial i tak jest moim ulubieńcem. I to bardzo zasłużenie.

Ciężko było mi kiedyś zrozumieć jak taki serial może być hitem. Zapijaczony ojciec i duża patologiczna rodzina, a dla kogoś to wyborna rozrywka? Gdy sięgnęłam w końcu po pierwszy sezon, wszelkie moje wątpliwości zostały rozwiane. Dla mnie mocne strony serialu to rzeczywistość i jego tempo. Tam się dzieje mnóstwo rzeczy! Jest wiele postaci, a każdy ma swój wątek.

„Głowa rodziny” - Frank to stary pijak, ale nie taki, który siedzi w domu i tłucze dzieci. A taki, który jest potworny, okrada wszystkich, przepija całą kasę, nie dba o nikogo. Chociaż czasem pokazują jego dobrą stronę, ogólnie to typowy dupek. Fiona - najstarsze dziecko (w tej roli piękna Emmy Rossum!), dba o rodzinę, stara się zapewnić im podstawowe dobra, ale sama ma dość nie po kolei w głowie i często wpada w różne gówna. Lip - najstarszy syn. Uwielbiam tego gościa, jest popieprzony jak każdy Gallagher, ale czasem kieruje się pewnego rodzaju rozsądkiem. Ian - młodszy brat, gej. Od początku podobały mi się momenty tej męskiej miłości homoseksualnej i nie lubię, gdy Ian zbacza z tej drogi. Super koleś, szkoda, że ostatnio jego losy toczą się tak smutno... Debby - młodsza siostra, która wydaje się „najnudniejsza” ze wszystkich, jej problemy często są ignorowane, uważana jest za mega dziecinną i odstaje trochę od rówieśników. Chociaż w najnowszym sezonie bardzo dużo rzeczy się zmienia. Carl - kolejny młodszy brat to taki mały chłopaczek-zabijaka, dosyć ciężko mi go lubić, ale należy do rodziny. I myślę, że w kolejnym sezonie może popalić. Liczę na to! A najmłodsze dziecko to mulatek Liam, który jest przeuroczy, chociaż nie gra żadnej dużej roli.

Powyżej przedstawiłam (prawie) całą rodzinkę. Matka to chora psychicznie kobieta, nie wychowuje z Frankiem (HAHAHA) dzieci... W serialu dużo więcej osób odgrywa istotną rolę, ale to Gallagherowie są głównymi postaciami. To ich poczynania, stosunki, kradzieże, bijatyki, porażki i niewielkie sukcesy oglądamy. A więc skoro to taka patologia, wóda, narkotyki i wszystkie inne nielegalne zachowania, okraszone przekleństwami i mnóstwem (także, a może zwłaszcza przygodnego) seksu, to czym my się zachwycamy? Ano naprawdę Gallagherów da się lubić. Ba, pokochać nawet! Łatwo zżyć się z takimi prawdziwymi bohaterami, którzy nie wiele udają. Nawet nie potrafią udawać, żyją tak jak umieją. Polubiłam ich i chętnie bym się z nimi zakumplowała. Chociaż związki z nimi raczej ciężko tworzyć.


Shameless jest też świetnie zrealizowanym serialem. Montaż nie gubi nas nigdzie w tych wszystkich wątkach. Fajnie wymyślili też przypomnienie, co było w poprzednim odcinku. Zamiast lektora mówiącego „poprzednio w Shameless” widzimy krótką scenkę, w której jedna z postaci, będąc w swojej normalnej serialowej sytuacji, mówi nam, że nawet ona dała radę obejrzeć poprzedni odcinek, więc jakie my mamy wytłumaczenie. To całkiem przyjemny i zabawny motyw. Jedyny minus serialu jest taki... że ma tylko 12 odcinków w sezonie i nie ważne, że trwają prawie godzinę. To i tak zdecydowanie za mało.

Zaczynając swoją przygodę z Shameless porównałam go do najlepszego według mnie serialu ever, czyli Six Feet Under (na pewno kiedyś jeszcze o nim napiszę, jak tylko zabiorę się za niego ponownie). I chociaż fabularnie nie mają ze sobą nic wspólnego poza przedstawieniem życia jakieś rodziny. Oba są bardzo realistyczne. Bardziej, niż takie najzwyklejsze, nudne seriale. To te nudy przekłamują rzeczywistość. A chociaż Shameless i Six Feet Under przerysowują pewne aspekty, gdy to oglądasz to myślisz „dokładnie tak jest!”.
Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony na facebooku Shameless.

08 kwietnia 2015

Kocham Kozy ma już miesiąc! ♥

Zdjęcie pochodzi z www.freeimages.com.

Precyzując to wpisy pojawiają się (regularnie!) od miesiąca. Sam blog istnieje na pewno więcej, a pomysł na niego kiełkował już bardzo dawno. Poniżej podzielę się moimi odczuciami równo po pierwszym miesiącu od ukazania się pierwszego wpisu.

Regularność, którą podkreśliłam naprawdę mnie cieszy. Było to moje prywatne założenie, które zrealizowałam. Wpisy pojawiały się trzy razy w tygodniu (poniedziałek, środa, piątek), poza jednym wyjątkiem, kiedy było ich 4. ;) Wiem, że moje prywatne założenia niekoniecznie muszą pokrywać się z oczekiwaniami czytelników. Tym bardziej, że nie mam pojęcia czy istnieją oni w jakakolwiek rzeczywistej liczbie. Co ciekawe statystyki odwiedzin nie są takie złe, jak na kogoś, kto nie ma żadnej pozycji w internecie. Jest to dla mnie zaskoczeniem, bo oznacza, że w jakiś sposób Kocham Kozy do kogoś jednak trafiają.

Pisanie sprawia mi frajdę, właściwie od zawsze sprawiało. Lubiłam wykazać się w tekstach twórczych i wiem, że nie jestem w tym najgorsza. Chociaż nie ze wszystkiego co wychodzi z pod moich rąk jestem równie mocno dumna.

Wciąż mam jednak problem z planowaniem czasu i nie ważne ile porad się nasłucham i jak wiele notatek zapiszę w kalendarz, zawsze robię wszystko na ostatnią chwilę. Nie potrafię przygotować tekstów wcześniej. Zdarza mi się to bardzo rzadko i dotyczy maksymalnie jednego tekstu, z kolejnymi i tak muszę się ścigać. ;)

A jak zostałam „Kocham Kozą”? Tzn... dlaczego tak nazwałam bloga? Bo „z dupy” było już zajęte! Nie, serio nie chciałabym się tak nazywać, chociaż tego określenia bardzo często kiedyś używałam. Dlaczego więc „kocham kozy”? Przede wszystkim... ja naprawdę kocham kozy! Są tak przeuroczymi, cudownymi i zabawnymi stworzeniami, że bardzo chętnie zaopiekowałabym się małą kózką (pisałam już o tym tutaj). W dodatku ich mleko nie uczula (przynajmniej tak jak krowie), więc są dla mnie przyjaźniejsze. Ale abstrahując od kóz, bo przecież ten blog wcale o nich nie jest, nazwa wydaje mi się całkiem przyjemna i zabawna. Na pewno dobrze będzie kiedyś wyglądać na kubkach! ;)


Kozy są cudowne! Mam nadzieję, że będę pisać dalej, a blog będzie się rozwijać. Pomysłów nie brakuje. Obym mogła podobne podsumowanie napisać za 5 miesięcy. ♥

06 kwietnia 2015

Nie ma mnie dziś dla nikogo!

Rysunek należy do GryzmoU.

Bywają takie dni, kiedy chcemy zniknąć. Nie istnieć dla nikogo. Nie mieć żadnych obowiązków i zobowiązań. Marzymy o tym by po prostu egzystować chwilę w zamkniętych czterech ścianach z wyłączonym telefonem i facebookiem.

Czasem ktoś tego nie rozumie i dziwi się jak możemy nie mieć ochoty na spotkanie lub imprezę. Ale nie każdy czuję się fantastycznie będąc nieustannie w czyimś towarzystwie. Niektórzy ładują akumulatory sami w domu.

I nie ma to nic wspólnego ze smutkiem. Przynajmniej nie zawsze. ;) Dobra książka w ręku, fajny film lub nowy serial na ekranie, kot, zapalone świeczki, piwko, wino, koc to rzeczy, z których możemy stworzyć nasze idealne miejsce do ładowania energii. Każdy wie czego dokładnie potrzebuje.

Taki dzień można też spędzić z kimś przy kim możemy odpocząć i być naprawdę sobą. Partner, partnerka lub najlepszy przyjaciel to osoby, które możemy wpuścić do naszej zamkniętej „bańki”, jeśli chcemy. Czasem fajnie przytulić się do siebie i nie mówić ani słowa.

Ale możemy też zostać zupełnie sami. Z muzyką lub w ciszy, z własnymi myślami. Takie wyciszenie, przerwa od współczesnego świata może być naprawdę dobra.

03 kwietnia 2015

Lenovo Yoga - najlepszy gadżet! - #4 Coś fajnego!

Lenovo Yoga mieszka u mnie jakieś pół roku i już z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest to moje ukochane dziecko. Nie jest mi potrzebny dobry telefon, bo tablet mi go w zupełności zastępuje (telefon nie jest dla mnie gadżetem, służy jedynie do dzwonienia i smsowania, a już do tego też często używam tabletu).

Idąc na studia zastanawiałam się nad kupnem sprzętu, który będzie mógł ze mną podróżować na uczelnie. Netbooki wychodziły nawet sporo taniej, ale ostatecznie zdecydowałam się na tablet z klawiaturą. Mój wybór padł na Goclever Hybrid, który na papierku wyglądał na prawdę nieźle. Okazało się jednak, że to wielka kupa, z którą przez cały rok miałam problem. To co przeżyłam przed zakupem sprzętu, który obecnie mam w domu mogłoby być tematem zupełnie innego wpisu, albo nawet kilku! Ostatecznie, po wielu perypetiach udało mi się odzyskać pieniądze i wydać na tablet, który w 100% spełni moje wymagania. Mam pierwszą wersję Lenovo Yogi, która okazała się przecudowna.

Wszystko w tym tablecie mi się podoba i ciężko mi się z nim rozstawać. Zabieram go ze sobą prawie wszędzie i sprawdza się rewelacyjnie. Bateria pozwala mi używać go mega długo, ładuję go nawet raz na parę dni, a podstawka, która jest czymś banalnym, pozwala użytkować tablet dokładnie w taki sposób, na jaki mamy ochotę. To niby głupota, ale korzystanie z tabletu, którego nie da się postawić musi być dziwne. Głośniki też są niczego sobie (i na plus to, że są umieszczone z przodu), a w porównaniu z poprzednim tabletem, którego używałam to dosłownie niebo a ziemia. Dodatkowo korzystam z Aero2, więc mam darmowy dostęp do internetu wszędzie tam, gdzie nie mogę połączyć się z wifi. Do tabletu dodaję klawiaturę i staje się on jeszcze bardziej funkcjonalnym sprzętem. Wiadomo, że nie dorówna w każdej czynności standardowemu komputerowi, ale jest dla mnie niezastąpionym gadżetem osobistym.

Tablety to specyficzne urządzenia i wiem, że wiele osób ma z nimi problemy. Ja na szczęście znalazłam idealny dla mnie tablet i jeśli kiedykolwiek będę chciała go wymienić to jedynie na nowszy model. Z pełną odpowiedzialnością polecam wszystkim, a nawet nikt mi za to nie płacił! ;)

Artykuł niesponsorowany. Zdjęcia - Lenovo Polska.

01 kwietnia 2015

Gdyby nic cię nie ograniczało

W Prima Aprilis postanowiłam nie pisać nic „ciężkiego”, dlatego pomyślałam, że pobawię się własną wyobraźnią. I zachęcam do tego wszystkich czytelników.

Wyobraź sobie, że nic cie nie ogranicza. Nic. Ani pieniądze, ani strach, ani ludzie, ani granice państwa. Niech ograniczeniem będzie jedynie Twoja kreatywność i potrzeby. Sporządź listę swoich planów lub marzeń. Nie musisz jej spisywać, tak jak ja to zrobię poniżej. Możesz po prostu wprowadzić się w dobry nastrój i wyobrazić sobie np. swój spacer na Marsie (jeśli tego chcesz). Mogą to być całkowicie kosmiczne pomysły, albo takie zupełnie realne. Możesz zechcieć je zrealizować albo po prostu cieszyć się myśleniem o nich. Czemu to ma służyć? To dla mnie taki legalny odlot. Bawią mnie niektóre rzeczy, którymi się z tobą poniżej podzielę. Zaczynajmy!

Chciałabym... ♥ ♥ ♥



1. Odwiedzić każdy kontynent (poza Antarktydą)

To nawet jest realne! ;) Zwiedzenie całego świata jest chyba niemożliwe, poza tym myślę, że nie chciałabym jechać w dosłownie każde miejsce. 

2. Zwiedzić Australię i Stany Zjednoczone


To taki bonus do odwiedzania kontynentów. Australia mi się marzy mimo tych koszmarnych robali... Jakbym miała wybrać miejsce ewentualnej podróży poślubnej to właśnie tam!
A Stany Zjednoczone to miejsce już tak znane i wszędzie przerabiane, że po prostu chcę przekonać się na własne oczy. I zwiedzić dużo więcej niż jedno miasto.

3. Dużą rodzinę

Nie wiem kiedy, nie wiem jak. Ale czemu nie?

4. Mały domek w lesie

Ale tylko takim pachnącym! Mam jakąś schizę na tym punkcie, ale nie każdy las pięknie pachnie.

5. Nauczyć się jeździć konno

Kilka razy coś tam jeździłam, a właściwie bardziej ktoś prowadził konia, na którym siedziałam. Chciałabym kiedyś nauczyć się normalnie jeździć.

6. Przejechać się na słoniu

Nie wiem skąd mi to przyszło do głowy, ale jak kiedyś to zrobię to wrzucę zdjęcie. ;)

7. Mieć kozę

No przecież! To się tłumaczy samo przez się. Kozy są najlepsze.

8. Zabrać swojego psa na kajaki

To bardzo konkretna rzecz, która z racji tego, że kajakuję przyszła mi kiedyś do głowy. Największym problemem jest to, że nie mam psa. Chociaż to moje ukochane zwierzaki, nie mam teraz takiej możliwości niestety. Zmienię to najszybciej jak tylko będę mogła. A wtedy pies, mój wspaniały kompan, popłynie ze mną w kajaku, super!

9. Nauczyć się grać na gitarze

To był kiedyś mój plan, który nawet w malutkim stopniu osiągnęłam. Z osoby, która kompletnie nie ogarnia co to akordy i jak to się wszystko robi, jestem w stanie zagrać kilka prostych piosenek. Niestety gitara od dawna stoi obrażona w kącie, ale mam nadzieję, że w końcu się przeprosimy i nauczę się czegoś więcej.

10. Poznać Kubę Wojewódzkiego

Lubię faceta i chciałabym go kiedyś poznać prywatnie.

11. Dziecko z Ryanem Reynoldsem

Hahaha. Chociaż tak naprawdę o tym nie marzę, a Ryan ma już własne dziecko, ta myśl całkowicie mnie rozbraja. I właściwie, jakby nic kompletnie miało mnie nie ograniczać... To czemu nie mogłabym wybrać go na ojca moich dzieci?!

12. Elektryczny motocykl

Nie wiem skąd ten pomysł, ale chcę!

13. Móc przejechać wiele kilometrów rowerem

Gdy się już rozjeżdżę to mogę przejechać kilkadziesiąt kilometrów, chciałabym dawać radę tak po stówkę dziennie. ;) Ale do tego to też dobry sprzęt trzeba mieć.

14. Tatuaże

W liczbie mnogiej, a co! Przyjdzie kiedyś na to dobry moment.

15. Być szczęśliwą, znaleźć miłość i spokój

Nie ważne gdzie, nie ważne z kim, ważne, żeby realizować siebie i cieszyć się życiem!


I tym pozytywnym akcentem dziękuję za dzisiaj. Mogłoby tu być dużo, dużo więcej. Jak zwiedzenie całej Europy czy odwiedzenie wszystkich największych miast w Polsce, ale to są takie rzeczy, które się powoli realizują. ;) Zachęcam do dzielenia się swoimi marzeniami.

Chciałam wspomnieć jeszcze, że możecie znaleźć Kocham Kozy na facebooku, zapraszam!

Zdjęcia pochodzą z www.freeimages.com